ISSN 2657-9596

Pożegnanie ze społeczeństwem wzrostu

Chris Mardon
26/01/2015

Tylko dzięki poważnej debacie o odwróconym wzroście gospodarczym (de-growth) Zieloni będą mogli wypracować przekonującą polityczną narrację, która opisuje nasze marzenia o zrównoważonej przyszłości.

Od czasu globalnego kryzysu finansowego 2008 roku trwa aktywna dyskusja nad koncepcją odwróconego wzrostu gospodarczego. jednak pojawiły się podziały między różnymi grupami, szczególnie krajami anglojęzycznymi a Europą kontynentalną. W krajach anglojęzycznych istnieje silny nacisk na ruchy oddolne, takie jak miasta ekotransformacji (transition towns) czy ekowioski.

W tym samym czasie w Europie ekonomiści tacy, jak Serge Latouche we Francji podejmują bardziej wyrafinowaną próbę opisu transformacji społecznych, które mogą osiągnąć takie same efekty. Wskazuje on, że w większości debat ekologów brak krytyki społeczeństwa wzrostu, zaś problem wzrostu zostaje rozmyty przez mgliste koncepcje zrównoważonego rozwoju. Przekonuje, że musimy zmniejszyć gospodarkę, jeżeli mamy się wydostać z odrętwienia, które powstrzymuje nas przed działaniem.

Latouche sugeruje, że projekt odwróconego wzrostu z konieczności wymaga tego, by dać polityce nowe fundamenty. Nakreślenie konturów tego, jak może wyglądać społeczeństwo nieoparte na wzroście, wydaje się niezbędnym warunkiem dowolnego programu działań politycznych, który respektuje ekologiczne wymogi chwili. Zatem projekt odwróconego wzrostu jest utopią, źródłem nadziei i marzeń. Nie jest natomiast projektem politycznym w wyborczym sensie tego pojęcia.

Do zbudowania autonomicznego społeczeństwa odwróconego wzrostu konieczne są przełomy, które można postrzegać jako systematyczną i ambitną artykulację ośmiu współzależnych, wspierają się nawzajem zmian. Szczegółowe omówienie tych ośmiu celów można znaleźć w książce Latouche’a „Pożegnanie ze wzrostem”, jednak widać że lokalizacja – idea centralna dla miast ekotransformacji czy ekowiosek – jest tylko jednym z aspektów jego podejścia.

Dlaczego to takie ważne?

Zieloni często wskazują na potrzebę przejścia do zrównoważonej, niskowęglowej gospodarki. Jednak co to konkretnie oznacza w kontekście wzrostu populacji ludzkiej i stałego wzrostu emisji gazów cieplarnianych?

Dziś ludzkość potrzebuje odpowiednika 1,5 planety, by zapewnić odtworzenie wykorzystywanych przez nas surowców i absorpcję odpadów. Według ostrożnych scenariuszy ONZ jeżeli trwać będą obecne trendy wzrostu populacji i konsumpcji, w okolicach roku 2030 potrzebować będziemy dwóch Ziemi. A mamy tylko jedną. Zamienianie surowców w odpady szybciej, niż odpady mogą być znów przekształcone w surowce powoduje, że przekraczamy ekologiczne granice wytrzymałości planety. Rabunkowo zużywamy surowce, od których zależy życie ludzkie i bioróżnorodność.

Popularną odpowiedzią na te ogólne „granice” jest wiara, że rozwój technologiczny może rozwiązać te problemy, umożliwiając nam jednocześnie ciągłe podnoszenie „standardu życia”. Zwolennicy tego poglądu nierzadko twierdzą, że rozwiązania technologiczne już istnieją, zaś za utrzymywanie się problemów ekologicznych wina spoczywa na politykach, niezdolnych do wprowadzenia ich w życie.

Być może najbardziej znanym technooptymistą wśród ekologów jest Amory Lovins. Twierdzi on, że moglibyśmy podwoić globalną produkcję, zmniejszając zarazem o połowę presję na surowce i środowiskowy, tj. moglibyśmy osiągnąć redukcję czterokrotną. Załóżmy, że obecna globalna presja na surowce i środowisko musi być zmniejszona o połowę. Jeżeli bogate kraje mają średnio 3% wzrost, a globalna populacja 10 miliardów osiągnęłaby te same standardy życia do 2050 r., globalna produkcja musiałaby być większa o ok. 20 razy niż dziś. Nie jest nawet mgliście możliwe, że postęp technologiczny pozwoli zwiększyć globalną produkcję 20 razy przy dwukrotnie mniejszej presji ekologicznej – oznaczałoby to bowiem redukcję czterdziestokrotną.

Jeśli chodzi o ślad ekologiczny, już jest on dalece zbyt duży. Nie ma miejsca na jakikolwiek wzrost zużycia surowców, jeżeli chcemy osiągnąć ekologiczną równowagę. Ted Trainer z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii proponuje przestawienie się na to, co nazywa Prostszą Drogą. Główną ideą Prostszej Drogi jest skupienie się na mikroekonomii miast, przedmieść i osiedli, gdzie zdaniem autora tej koncepcji można – i należy – zaspokajać większość ludzkich potrzeb. Jest też ruch Malutkiego Domu: buduje się bardzo mały dom na przyczepie tak, by można go było przenosić na dowolne niezagospodarowane miejsce. W Malutkim domu można wykorzystać panele słoneczne i kompostujące toalety, dzięki czemu zużycie surowców jest minimalne.

Jak pisałem w artykule z marca 2013 r., rosnący koszt wydobywania marginalnych rezerw ropy będzie pochłaniał coraz większą część światowego PKB. Nie sposób przecenić ekonomicznych konsekwencji tego zjawiska. Import paliwa może spaść właśnie wtedy, gdy będziemy od niego bardziej zależni, zaś kapitał inwestycyjny potrzebny do sfinansowania przejścia na niskowęglową gospodarkę może być trudny do pozyskania, chyba że radykalnie zmienimy australijską gospodarkę aby zredukować dług prywatny i skierować pieniądze na kluczowe inwestycje.

W miarę pogarszania się podaży energii jej realny koszt będzie rósł. Musimy więc zadbać o to, by energochłonne inwestycje potrzebne, aby stworzyć podstawy życia w świecie słabego dostępu do energii, były przeprowadzane już teraz, w Australii i nie tylko. Jeżeli tego nie zrobimy, ich realne koszty będą rosły i mogą okazać się zaporowe.

Wzrost i wojna klasowa

Od jakichś 30 lat neoliberalizm triumfuje, dając największy przepływ bogactw w historii… głównie dla 1% najbogatszych i ich popleczników. W pewnym sensie obecna dyskusja o odwrotnym wzroście nie dotyczy walki klas. Wojna klasowa miała już miejsce i ten 1% ją wygrał. Jednak globalny system finansowy ma piętę achillesową. Jest z natury niestabilny i, jeżeli międzynarodowe banki nałożą nieznośne warunki zaciskania pasa na dużą liczbę ludzi, nastąpi reakcja. Ludzie wzywający do odwróconego wzrostu bądź przejścia na gospodarkę bezwzrostową mogą się wydawać marzycielami, jednak próbują oni wyobrazić sobie alternatywne systemy ekonomiczne – dla przyszłości, gdy czeka nas niedobór surowców.

Po II wojnie światowej cieszyliśmy się krótkim okresem względnej równości, z progresywnymi systemami podatkowymi i mniejszymi różnicami majątkowymi. Jednak zmiany strukturalne w gospodarce od lat 70. doprowadziły do wzrostu zadłużenia i wciąż rosnącej przepaści między bogatymi a biednymi. Spowodowały także duże wzrosty płac i korzyści dla prezesów firm i starszych kierowników, podczas gdy udział płac zwykłych pracowników w PKB stopniowo malał.

Różnica jest teraz tak duża, że prezesi uzyskują dochody setki razy większe niż ludzie, którzy dla nich pracują, i nawet gdy zyski firm nie wzrastają, mogą uzyskać spore odprawy i przejść do innej firmy. Nawet jeżeli są bardzo nieuczciwi, tylko nieliczni idą do więzienia. Nadzór korporacyjny (ASIC) zdaje się spać, a w każdym razie nie ma dostatecznego budżetu, aby doprowadzić wszystkich korporacyjnych złodziei przed sąd.

Problem w tym, że stopa zwrotu kapitału rośnie szybciej od wzrostu gospodarczego, tak że właściciele kapitału akumulują coraz więcej kosztem tych, którzy utrzymują się z pracy własnych rąk. Francuski ekonomista, Thomas Piketty twierdzi, że wracamy do sytuacji jak z czasów przed I wojną światową i może to doprowadzić do rewolucji, jeżeli nic z tym nie zrobimy. Niektórzy ekonomiści ostrzegają, że jeżeli takie nierówności w dochodach będą się utrzymywać, wzrost gospodarczy może się zatrzymać.

Jakie jest rozwiązanie?

Wraz z pojawieniem się w latach 70. ruchu ekologicznego powstały trzy wielkie idee: gospodarka stanu stacjonarnego (Herman Daly), ślad ekologiczny (Mathis Wakernagel) i granice wzrostu (Donella Meadows). W pewnym sensie są one wszystkie powiązane, ale prezentują różne podejście do problemu równowagi ekologicznej i tego, jak można ją osiągnąć.

Herman Daly jest jednym z twórców ekonomii ekologicznej. Jest byłym głównym ekonomistą Banku Światowego. Jego idea gospodarki stacjonarnej została odrzucona w latach 80. i 90. przez zwolenników „zielonego wzrostu”, takich jak Paul Hawken, Lester Brown i Amory Lovins. Argumentowali oni, że zielone technologie, zielone podatki, zielone etykietowanie, ekozakupy i podobne pomysły mogą „zaprząc” dążenie do zysku w realizację celów ekologicznych, a nawet „przenicować fundamenty” praktyk biznesowych, tak że „odbudowa środowiska i robienie pieniędzy stałyby się jednym i tym samym procesem”.

Ten zwrot w stronę rynku był wyrazem szerszych trendów lat 80., gdy aktywiści odchodzili od zbiorowego działania na rzecz zmiany społecznej, stawiając na podejście bardziej indywidualistyczne – próbę ratowania świata przez uruchomienie sił rynku – „kupowanie drogi do ekologicznej równowagi”. W manii rynkowej epoki Reagana i Clintona apele Hermana Daly’ego o wyznaczenie „limitów wzrostu” zdawały się przebrzmiałe.

Krytycy stacjonarnego kapitalizmu są przekonani, że bez ciągłego wzrostu system kapitalistyczny by upadł. Inni wierzą, że w stacjonarnej gospodarce wciąż będą możliwe wysokie zyski: obecną obsesję wzrostu ilościowego zastąpi po prostu nacisk na podnoszenie jakości. Ponieważ to nie gwarantuje pełnego zatrudnienia, rządy będą musiały stać się pracodawcami ostatniej szansy. Sposobem instytucjonalizacji polityki pełnego zatrudnienia mogłaby być Gwarancja Pracy.

Ekonomiści ekologiczni wzywają do pilnej reformy na poziomie międzynarodowym, a zwłaszcza reformy instytucji powołanych do życia w Bretton Woods, takich jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Światowa Organizacja Handlu. Co ważne, międzynarodowa reforma instytucjonalna jest integralną częścią programu Daly’ego.

Od dawna wiadomo, że wzrost PKB jest bardzo niedokładnym wskaźnikiem rozwoju gospodarczego, ponieważ jest wskaźnikiem bardzo ogólnym i ignoruje społeczne i ekologiczne koszty działalności gospodarczej. Miary takie, jak Miernik Trwałego Dobrobytu Ekonomicznego (ang. Index of Sustainable Economic Welfare, ISEW) czy Wskaźnik Autentycznego Rozwoju (ang. Genuine Progress Indicator, GPI), pokazują, że realny dobrobyt per capita w krajach takich jak USA, Wielka Brytania czy Australia zmniejsza się od dekad, mimo że PKB rośnie. Zwłaszcza w krajach takich jak Australia, gdzie wzrost populacji ukrył spadek dobrobytu per capita, pochwały wzrostu gospodarczego jako wskaźnika postępu są szczególnie mylące.

Jasne jest, że skoro świat przekroczył już granice wzrostu, istotne zmniejszenie globalnej gospodarki będzie konieczne, aby zbliżyć się do ekologicznej równowagi. Co więcej, przebudowa naszej istniejącej infrastruktury, tak aby mogła być w przyszłości zrównoważona, wymagać będzie sporo energii i surowców na krótką metę i może zająć dekady, tak więc nie będziemy zrównoważeni w najbliższym czasie. Elity polityczne i biznesowe w bogatych krajach próbują narzucić zwykłym ludziom programy zaciskania pasa, nie zmniejszając przy tym w żaden sposób presji gospodarki na środowisko. W ten sposób raczej nie zmniejszymy zużycia energii i surowców, więc emisje będą wzrastać, stan środowiska się pogorszy, a to może prowadzić do niepokojów społecznych. Ruch odwróconego wzrostu ma na celu skurczenie gospodarki bez problemów społecznych i środowiskowych, które mogłyby powstać. Aby zachować zatrudnienie, potrzebna jest poważna zmiana w strukturze gospodarki, z redukcją długu prywatnego i skierowaniem pieniędzy na ważne inwestycje i wsparcie przez Gwarancję Pracy, aby zinstytucjonalizować pełne zatrudnienie.

Wierzę mocno, że tylko przez żywą debatę Zieloni mogą wypracować przekonującą polityczną narrację, która opisze nasze aspiracje zrównoważonej przyszłości. Puste twierdzenia o przejściu do zrównoważonej, niskowęglowej gospodarki nie są przekonujące, chyba że można podać narrację, która opisze to, co naprawdę chcemy zrobić i jak chcemy to zrobić. Mam nadzieję, że możemy przeprowadzić tę debatę i zdecydować, którą ścieżką chcemy podążać. Jeżeli jej nie zainicjujemy, ktoś inny podejmie decyzję za nas, niekoniecznie po naszej myśli.

Artykuł Downsizing the Economy ukazał się w piśmie Australijskich Zielonych „Gren Magazine”. Dostępny na licencji CC-BY-SA. Przeł. Tomasz Szustek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.