ISSN 2657-9596
Na zdjęciu: 21 dni po uderzeniu huraganu “Katrina”, zniszczenia są ewidentne – wsie i miasta są wciąż zalane wodą skażoną przez przemysł naftowy. Lokalni mieszkańcy i władze obarczają winą pęknięty rurociąg firmy Shell za rozlanie ropy na bagnach i terenach zamieszkałych wzdłuż rzeki poniżej Nowego Orleanu. Foto: © Greenpeace / Christian Aslund

Katastrofy „naturalne” a korupcja systemów społecznych

Beata Polak
10/03/2016
O tym, jak publiczne systemy społeczne – począwszy od władz, przez służby publiczne (policję, więziennictwo czy szkolnictwo), media, aż po systemy gospodarcze i finansowe – sprawdzają się w obliczu kryzysów, można było się przekonać po katastrofie, jaką był huragan Katrina z 30 sierpnia 2005, kiedy to „puściły” tamy i zalane zostało ponad 80% miasta.

Layout 1Świetną robotą filmową oddała to ekipa Davida Simone’a w serialu Treme. Pokazane w nim zostało, jak Nowy Orlean stał się polem „niedziałania” instytucji powołanych do likwidacji szkód, odbudowy szkód i ochrony ludności.

Wcześniej, w serialu The Wire, Simone dokonał gruntownej wiwisekcji korupcji tych systemów na przykładzie Baltimore, miasta opanowanego przez gangi narkotykowe. Pokazał, jak z narkotyków żyli wszyscy: policja – bo miała zajęcie i mogła „nabijać statystyki”, więziennictwo – bo miało stały dopływ „klienteli”, media – bo miały o czym pisać i zarazem dostawały dofinansowanie, gdy pisały „po linii” władz, a także burmistrz – bo to on wyznaczał na stanowiska, które zapewniały mu głosy wyborcze.

…instytucje wykorzystały stan klęski dla własnych, niejasnych celów i interesów

W tej grze tracili natomiast mieszkańcy, których dobro liczyło się tylko w sferze deklaracji. Wymienione wyżej instytucje wykorzystały stan klęski dla własnych, niejasnych celów i interesów. Serial pokazał mechanizmy tej instrumentalizacji, a zwłaszcza mechanizmy wykluczania całych grup społecznych z przysługujących im praw i wpychania ich w obszar biedy.

Służby zawodzą

Właśnie to korupcjogenne tło ujawniło się jaskrawo przy katastrofie luizjańskiej. Bezpośrednim powodem nieszczęścia było skrajne zaniedbanie wałów przeciwpowodziowych, które od lat wymagały remontu i wzmocnienia.

Kiedy fala sztormowa zalewała miasto, niewydolne okazały się zarówno ściany arterii wodnych, jak i stacje pomp. Zawiódł transport i nie była możliwa skuteczna ewakuacja ludności. Okolice zostają ogłoszone rejonem klęski żywiołowej.

Powołana zostaje agencja kryzysowa FEMA, odpowiadająca za pierwszą pomoc (poszukiwania ofiar, wyposażenie pomocowe, zabezpieczenie leków, wody, żywności i odzieży – zwłaszcza ubrań nieprzemakalnych), jednak wkrótce okazuje się, że jest kompletnie niewydajna, a wsparcie istnieje głównie na papierze.

W rafinerii naftowej Murphy po huraganie Katrina: Do rafinerii przybywają jednostki ratownicze w celu usunięcia skutków wycieku ropy. Rafineria nie podała ilości rozlanej ropy, lecz według Straży Granicznej USA ze zbiornika wyciekło 1.072.500 galonów (1 galon = 3,785 l). Duża część tej ropy zalała tereny zamieszkałe wokół rafinerii, przekształcając je w obszary nie nadające się do zamieszkania. Według mieszkańców, prawnicy pracujący dla rafinerii dążą do kupna ich domów, aby powiększyć rafinerię i postawić magazyn zbiornikowy na ich ziemi. Foto: © Greenpeace / Christian Aslund
Na zdjęciu: W rafinerii naftowej Murphy po huraganie Katrina: Do rafinerii przybywają jednostki ratownicze w celu usunięcia skutków wycieku ropy. Rafineria nie podała ilości rozlanej ropy, lecz według Straży Granicznej USA ze zbiornika wyciekło 1.072.500 galonów (1 galon = 3,785 l). Duża część tej ropy zalała tereny zamieszkałe wokół rafinerii, przekształcając je w obszary nie nadające się do zamieszkania. Według mieszkańców, prawnicy pracujący dla rafinerii dążą do kupna ich domów, aby powiększyć rafinerię i postawić magazyn zbiornikowy na ich ziemi. Foto: © Greenpeace / Christian Aslund

Agencja ta uznana została za symbol korupcji instytucji publicznych. Gdyby nie wolontariusze, który w liczbie 950 tysięcy (zarówno bezpośrednio po katastrofie, jak i przez parę kolejnych lat) przyjechali z całego kraju, miasto pozostałoby bez realnej pomocy i nie zostałoby odbudowane.

Zawiodły także inne służby: cześć policji uciekła, część zaś „wsławiła” się stosowaniem przemocy na granicy prawa, służby więzienne robiły machlojki z wypuszczeniem więźniów lub zamykaniem niewinnych, ludzie – winni i niewinni ginęli bez śladu, a wiele śladów prowadziło właśnie do policji, więziennictwa, sądownictwa i wojska. Szalała przestępczość, która nie była rozliczana wiele lat po katastrofie. Można było mówić o upadku służb publicznych – nie tylko braku przygotowania, ale także etosu.

Media bez misji

Oskarżenie padały również w stronę głównonurtowych mediów, które estetyzowały całą tragedię, produkując chwytliwe obrazy, „naturalizowały” katastrofę i „odczłowieczały” ją przez pokazywanie jej jako „porządku natury”, z którym „trzeba się pogodzić”.

Typowe telewizyjne ujęcia to z widok z góry, z zewnątrz, oko kamery podstawiane pod widza, który patrzy się z bezpiecznego dystansu. Produkowano obrazy całościowe, bez szczegółu, „ładne”: oto natura łączy się z architekturą, a detal – jeśli się pojawia – to w formie czekającego na pomoc człowieka. Może on na nią czekać bo ją dostanie, my zaś możemy mu spokojnie współczuć. Widz jest przyzwyczajony się do tego sposobu obrazowania, wydaje mu się, że przedstawia ono „całą prawdę”, odwodząc tym od problematyzacji i refleksji.

Kontrą mogłyby być obrazy od dołu, niezdystansowane, wyprodukowane przez samych mieszkańców. Amerykanie nie mieli wtedy telefonów z nagrywaniem video – a gdyby nawet mieli, to nie było czynnej sieci, w której mogliby je umieszczać – ta bowiem padła. Lokalni dziennikarze i mieszkańcy próbowali sił w mediach niezależnych (np. film autorstwa Spike Lee opublikowany w serwisie YouTube), wprowadzając inną, oddolną, uszczegółowioną narrację o tragedii, licząc na emancypacyjny charakter tych mediów. Nie zmienia ona niestety niczego ani w głównych mediach, ani w polityce miasta.

Katastrofa jest tylko chodliwym towarem, znikającym gdy widz znudzi się tematem. Sytuacja nie zmieniła się także po katastrofie. Zainteresowanie sytuacją w Luizjanie było znikome, mimo iż kataklizm realnie wpłynął na amerykańską gospodarkę. Mieszkańcy Nowego Orleanu do dziś twierdzą, że jedynym źródłem rzetelnej informacji z tego czasu pozostaje serial ekipy Davida Simone’a.

A mury rosną…

Kolejnym oskarżonym są władze, które wdrażają sposób odbudowy miasta odzwierciedlający podziały klasowe i rasowe. Mieszkańcy masowo tracą swoje grunty, domy i miejsca pracy, przejmowane przez wielkich graczy w branży budownictwa czy rynku kulturowego.

Bogaci biali mogą liczyć na fundusze odbudowy, remont ich zniszczonych domostw i pomoc ze strony ubezpieczycieli. Klasy średnie i niebiałe, mieszkańcy mniej „chodliwych” dzielnic, wpadają w macki zorganizowanej, korupcyjnej przestępczości polegającej na takiej wycenie ich zrujnowanych domostw, że nadają się one tylko do wyburzenia lub sprzedaży za bezcen.

Wielką nierówność społeczną generował program administracji Busha zwany Road Home. Poszkodowanym właścicielom nieruchomości obiecywał on system rekompensat finansowych. Zostały one jednak uzależnione od wartości nieruchomości przed katastrofą, a nie od rzeczywistych kosztów odbudowy. Beneficjentami okazywali się więc właściciele najbogatszych posiadłości. W mieście utrwalił się podział na biednych i bogatych. Odbudowywane i budowane na nowo były w większości tzw. „lepsze” dzielnice, natomiast biedni zmuszeni byli do opuszczenia miasta.

Wielu krytyków tego systemu do dziś twierdzi, że była to prowadzona z rozmysłem polityka mająca na celu ekonomiczną i kulturową gentryfikację miasta. Zyskiwali na niej deweloperzy i inni powiązani z urzędnikami i decydentami Nowego Orleanu – producenci „nowego”.

Mieszkańcy walczyli tymczasem o „stare”: swój dorobek (materialny i kulturowy), który można było przecież uratować. Można było ocalić dawne domostwa, dzielnice i inicjatywy muzyczne.

Niestety, często wygrywały interesy: dzielnice budowane przez wielkich deweloperów i uporządkowane na nowy, bardziej segregacyjny sposób. Stare kluby muzyczne zostały zastąpione nowymi, prowadzonymi przez wielkie korporacyjne sieci, tradycyjne małe restauracje zostały przejęte przez wielkie sieciówki, stare szkolnictwo zaś wyparte przez czarterowe.

Miasto przejęła sieć wielkich interesów korporacyjnych, z realną szkodą dla dorobku ekonomicznego i kulturowego Nowego Orleanu.

Nowa szkoła

Właśnie przy szkołach czarterowych odsłonił się mechanizm działania polityki neoliberalnej. Jak w swych publikacjach pisał Milton Friedman społeczeństwa są leniwe i nieskore do innowacji. Tylko kryzys (taki jak Katrina) jest szansą na zaprowadzenie realnych zmian.

Radykalne reformy należy wówczas zaprowadzać niezwłocznie, korzystając z kryzysowego zamieszania, zanim – jak to określił eufemistycznie – społeczeństwo znów nie popadnie w „tyranię status quo”. Radził korzystać z klęski, bo druga taka okazja może się już się nie powtórzyć.

Tak też się stało w Luizjanie. Większość szkół publicznych została zrujnowana przez katastrofę – doskonała okazja, by przeprowadzić reformę systemu. Administracja Busha wyasygnowała ogromne kwoty na te przekształcenia, swoje środki dołożył biznes.

Wyprzedaż placówek państwowych przeprowadzono z szybkością akcji wojskowych – w ciągu 19 miesięcy zostały niemal całkowicie zastąpione przez prywatne szkoły czarterowe. Przestał obowiązywać wynegocjowany przez nauczycieli kontrakt zbiorowy. 4.300 nauczycieli należących do związku zawodowego zostało zwolnionych. Pozostawiono młodszych, oferując im niższe płace. Nowy Orlean stał się laboratorium eksperymentu na szeroką skalę. Huragan zdziałał dla neoliberałów to, czego nie udało im się przedtem osiągnąć przez lata.

Nauczyciele nie muszą już mieć kwalifikacji, ale muszą być w pełni dyspozycyjni. Nie mają ochrony związkowej ani praw w rodzaju Karty Nauczyciela. W szkołach panuje „dobrowolna” segregacja – religijna, etniczna, płciowa i ekonomiczna. Brakuje ochrony uczniów z problemami – w zamian promowana jest brutalna rywalizacja.

Stwierdzono niższy poziom wszystkich uczniów. Dzieci z rodzin wyższego ryzyka osiągały wyniki na poziomie znacznie gorszym, niż te ze szkół publicznych. Szkoły te zakwestionowały konieczność istnienia sektora publicznego, którego istnienie uważają za sprzeczne z interesem społecznym. Same jednak się na sferze publicznej uwłaszczyły – Naomi Klein zwróciła uwagę na fakt, że szkoły te finansowane są także z publicznych pieniędzy.

Możliwości kontroli społecznej?

Casus Katriny i Nowego Orlenu powinien być dla nas nauczką. Jak się przed tym wszystkim bronić, skoro skorumpowane instytucje publiczne wyprodukowały skuteczne mechanizmy uwłaszczania się na tym, co wspólne? Czy mamy iść za dynamicznym zapisem tragedii przedstawionej w serialu, kiedy to mieszkańcy prowadzą śledztwa na własną rękę?

Prawniczka w serialu uruchamia to, co powinno robić państwo – system nadzoru, docieranie do prawdy – także w zakresie tego, czy tamy zostały wysadzone celowo. Czy powinniśmy społecznie uzupełniać wszystko to, w czym państwo zawodzi i co ukrywa przed obywatelem? Gdzie obywatele są zdani sami na siebie i tylko od ich sprytu w wykorzystywaniu luk w systemie zależy, czy mogą się obronić?

Czy mottem dla nas mają stać się słowa Simone’a Wydział zabójstw. Ulice śmierci, Warszawa 2102, s. 23: Dowcipkują i wymieniają szeptem komentarze, ale nawet najmłodsi wiedzą, że trzeba odwrócić oczy i zamilknąć na pierwsze pytanie mundurowego. Nie ma żadnego powodu, aby zachowywać się inaczej, ponieważ za pół godziny zabity będzie leżał na stole w kostnicy przy Penn Street, ludzie z Dzielnicy Zachodniej będą sączyć kawę w 7-Eleven przy Monroe Street, a dilerzy znowu będą sprzedawać niebieskie torebki na zapomnianych przez Boga skrzyżowaniach Gold i Etting. Nic, co się teraz powie, tego nie zmieni.”?

Świetną ilustracją tego, o czym tu mowa, jest sekwencja z „Treme” pokazująca dzień pierwszego wyborczego sukcesu Obamy – w kilku minutach autorzy zebrali w niej wszystko: amerykański, prawie religijny patos piosenki „Every Man A King”, poczucie zmiany, wkraczania nowego, zrywu, pokonania wiekowych niesprawiedliwości… ale też sceptycyzm czarnego indiańskiego wodza, który zbyt wiele widział, żeby teraz po prostu wierzyć, jak również przytłaczającą scenę końcową, kiedy jeden ze świętujących muzyków gaśnie, patrząc na migające kogutami samochody policjantów otaczających powyborcze święto kolorowego Nowego Orleanu.

Piosenka ta to czytelne dla wielu w Ameryce nawiązanie do postaci i pomysłu politycznego Hueya P. Longa, gubernatora Luizjany na początku lat trzydziestych XX wieku i senatora USA, który próbował przeprowadzić systemową redystrybucję majątku Amerykanów w momencie, w którym 4 procent Amerykanów posiadało 85 procent bogactwa Ameryki, a ponad 70 procent ludzi w Ameryce nie było w stanie spłacać swoich długów.

Nawiązanie do tamtego czasu i tamtych idei w kontekście wybuchu nadziei związanych z pierwszym zwycięstwem wyborczym Obamy, pokazane Amerykanom i nam w momencie, w którym z tamtych nadziei nie zostało już wiele, jest jak sądzę świadomie wysłanym sygnałem twórców serialu. Ówczesny problem i wynikające z niego wyzwania pozostają, ponieważ wciąż tkwimy w tym samym systemowym uwikłaniu.

Dlaczego także ludzie świadomi i krytyczni, zdolni do obserwowania realnych sytuacji politycznych, społecznych czy kulturowych wokół siebie, nie tylko godzą się na swoje działanie wewnątrz takich systemów ale więcej: wykorzystują swoją twórczą inteligencję i wynikające z niej możliwości na rzecz ich rozwijania?

Powiedzmy od razu, że łatwo narzucająca się odpowiedź „ponieważ mają z tego bezpośrednie, krótkoterminowe lub długoterminowe korzyści” na pewno nie jest nie wystarczająca, a kto wie, czy po prostu błędna. Korzyści też mają – zwłaszcza te doraźne – ale w perspektywie ostatecznej nie jest to takie pewne. Akceptują system, który – nawet szczerze chcąc odnowić – w skutku przegrywamy: dostajemy nie to, po co wyruszyliśmy w polityczną przygodę, ale to, co chcieliśmy naprawić. Układ, w którym tkwimy coraz mocniej, coraz bardziej bezwładnie i beznadziejnie.

Odpowiedź na pytanie o powody działania tych, którzy mimo swojego krytycyzmu utwierdzają system brzmi więc inaczej. Nie chodzi o korzyści. Oni to robią, ponieważ w istocie nie wierzą, że można skutecznie istnieć poza systemem, jakikolwiek on w każdym konkretnym przypadku jest. Nie ma większego znaczenia, czy wiarę tę choćby przez chwilę żywili, czy, co bardziej prawdopodobne, nigdy jej nie mieli.

Co nam więc pozostaje? Pisać, jak mieszkańcy Nowego Orlenu swoje adresy i numery telefonów na ścianach opustoszałych budynków? Pogodzić się z katastrofą – także sfery publicznej? Pytanie o możliwości przezwyciężania społecznej bezwładności pozostaje otwarte.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.