ISSN 2657-9596

Cała prawda o barszczu

Zygmunt Dajdok , Paweł Pomian
03/08/2015

Coraz głośniej mówi się o parzących barszczach na terenie całego kraju. Pojawiają się doniesienia o poparzeniach, alergii czy nawet śmierci. Skąd wzięła się ta niebezpieczna roślina i czy panika jest uzasadniona? Z dr Zygmuntem Dajdokiem, specjalistą od roślin inwazyjnych, rozmawia Paweł Pomian.

Paweł Pomian: Barszcze to rośliny z Kaukazu. Jak to się stało, że trafiły do Polski?

Zygmunt Dajdok: Zacznijmy od tego, że nie wszystkie barszcze występujące w Polsce to gatunki inwazyjne i powodujące poparzenia. Spotykany u nas na trawnikach, łąkach czy przy drogach rodzimy barszcz zwyczajny nie jest szkodliwy.

Mówiąc o groźnych roślinach z tego rodzaju, powinniśmy mieć na myśli barszcz Sosnowskiego i barszcz Mantegazziego (inaczej barszcz olbrzymi), często określane wspólną nazwą barszcze kaukaskie, jako że oba pochodzą z Kaukazu. Historia dotycząca ich wstępowania w Polsce jest podobna do tej w innych krajach byłego bloku wschodniego.

Barszcz Sosnowskiego sprowadzono jako perspektywiczną roślinę o dużych przyrostach biomasy, którą próbowano wykorzystać głównie jako paszę dla zwierząt. Były to lata 50. i 60. XX wieku. Rośliny wprowadzono wówczas na pola wielu Państwowych Gospodarstw Rolnych i wykorzystywano m.in. do produkcji kiszonek. Jako rośliny miododajne wysiewali je również pszczelarze.

Mówimy tu o barszczu Sosnowskiego, ponieważ to ten gatunek w głównej mierze zadomowił się w Europie Środkowej i Wschodniej. Barszcz Mantegazziego, obecnie częściej spotykany w krajach Europy Zachodniej, u nas wprowadzany był zdecydowanie rzadziej.

Barszcz Sosnowskiego, Miłków, fot. Zygmunt Dajdok
Barszcz Sosnowskiego, Miłków, fot. Zygmunt Dajdok

PP: Co jest więc przyczyną tak szybkiej ekspansji?

ZD: Przede wszystkim wytwarzanie dużej liczby nasion – jeden osobnik może ich wytworzyć kilka do kilkudziesięciu tysięcy. Inne czynniki to łatwość ich rozprzestrzeniania z wodą i z wiatrem oraz stosunkowo długa żywotność. Nasiona znajdujące się w glebie zachowują zdolność kiełkowania nawet przez 5 lat. Oba gatunki mają też duże zdolności regeneracyjne – po skoszeniu bardzo łatwo odrastają.

PP: O barszczu słyszy się ostatnio wiele. Z pewnością nie wszystkie informacje są zgodne z prawdą. Jakie są główne szkodliwe skutki występowania tej rośliny?

ZD: Musimy brać pod uwagę dwa rodzaje skutków – społeczne i przyrodnicze. Barszcz Sosnowskiego to gatunek inwazyjny, który wyrządza bardzo zauważalne skutki. Przede wszystkim powoduje problemy zdrowotne u ludzi. Najbardziej dotkliwe tego typu problemy wywołują ambrozje i barszcz Sosnowskiego. Pyłek ambrozji jest jednym z silniejszych alergenów, a barszcz, jak wiadomo, powoduje dotkliwe poparzenia.

Z przyrodniczego punktu widzenia negatywne oddziaływanie barszczu Sosnowskiego polega na zmniejszeniu bioróżnorodności. Gatunek ten, ze względu na osiągane rozmiary, zagłusza rodzime rośliny zielne, czego efektem jest zmniejszenie udziału związanych z nimi innych organizmów – w tym głównie owadów. Dlatego mówi się o całym szeregu zmian powodowanych przez barszcz Sosnowskiego czy o zmianie charakteru całych ekosystemów opanowywanych przez ten gatunek.

PP: Z jednej strony możemy znaleźć informacje, że substancje zawarte w barszczu działają tylko na niektóre osoby, ale z drugiej słyszymy nawet o śmiertelnych przypadkach. Czy toksyny zawarte w barszczu rzeczywiście powodują tak fatalne objawy u każdego?

ZD: Jest kilka czynników, które mogą wpływać na to jak zareagujemy na kontakt z barszczem – np. jak duża powierzchnia naszej skóry miała kontakt z sokiem rośliny. Następnie, czy bezpośrednio po kontakcie z sokiem przemyjemy takie miejsca wodą z mydłem, czy też były one wystawione na słońce i działanie promieni UV. Przebieg oparzenia może też zależeć od wrażliwości naszego organizmu. Najbardziej narażone na szkodliwe działanie toksyn są małe dzieci oraz osoby uczulone na związki, które zawiera barszcz.

PP: Jakie działania można podjąć, żeby skutecznie walczyć z problemem?

ZD: Przede wszystkim muszą to być działania całościowe. Nie wystarczy sporadyczne usunięcie pojedynczych kęp na obszarach, gdzie są ich duże zgrupowania, bo i tak pojawią się nowe. Obecnie najczęściej stosuje się metody mechaniczne (koszenie) oraz chemiczne z użyciem np. preparatu Roundup, lecz nie zawsze przynoszą one oczekiwane rezultaty.

Chcąc skutecznie pozbyć się tych roślin, najlepiej usunąć ich części podziemne, zwłaszcza fragmenty zgrubiałe z szyjką korzeniową, znajdujące się na głębokości ok. 10-20 cm. Problemem jest fakt, że z rozpoczęciem usuwania najczęściej czeka się do momentu, aż rośliny zakwitną. Są wówczas najlepiej rozpoznawalne, ale wtedy też wydzielają najwięcej szkodliwych dla zdrowia substancji. Dlatego niekiedy najpierw ścina się rośliny i usuwa biomasę, a gdy nieco odrosną – wykopuje się je z częściami podziemnymi. Nie zawsze jednak można sobie pozwolić na dwa etapy takich działań. Niekiedy bezpośrednio po ścięciu do środka pędów wstrzykuje się środki chemiczne.

Trzeba też pamiętać, że stanowiska, na których okazy barszczu zdążyły wytworzyć już nasiona, należy kontrolować przez kilka lat. Z nasion, które przedostały się do ziemi, będą wyrastały nowe osobniki. Tam, gdzie nie jesteśmy w stanie wszystkich płatów z barszczem usunąć jednocześnie, najlepiej odpowiednio je oznaczyć, żeby nie dochodziło do poparzeń. Jeśli chcemy przeprowadzić całościową akcję zwalczania na większym obszarze, najlepiej poprzedzić ją dokładną inwentaryzacją skupień, czy nawet pojedynczych egzemplarzy gatunku.

PP: Udało się już przeprowadzić jakieś skuteczne akcje?

ZD: W kilku regionach Polski są obecnie realizowane projekty zwalczania inwazyjnych barszczy. Jednym z pierwszych, gdzie takie działania zakończyły się sukcesem, był Wigierski Park Narodowy. Barszcz Sosnowskiego zajmował tam fragment plaży nad jednym z jezior.

Próbowano się go pozbyć na wiele różnych sposobów. Najskuteczniejszą metodą okazało się usunięcie powierzchniowej warstwy gleby razem ze znajdującymi się w niej nasionami i korzeniami barszczu. Następnie zastosowano głęboką orkę oraz wapnowanie. Na małych obszarach zajętych przez barszcz takie działania mogą być skuteczne – o ile mamy gdzie zdeponować usuniętą warstwę gleby.

Duży projekt jest obecnie realizowany m.in. przez Uniwersytet Rolniczy z Krakowa, który zakłada zwalczanie inwazyjnych barszczy w całej Małopolsce, głównie metodami mechanicznymi i chemicznymi.

PP: Gdzie na Dolnym Śląsku sytuacja jest najgorsza?

ZD: Z kilkudziesięciu stanowisk barszczu Sosnowskiego i Mantegazziego moim zdaniem najbardziej dramatyczna sytuacja ma miejsce w gminie Szczytna w powiecie kłodzkim. Tam barszcz Sosnowskiego zaczął się rozprzestrzeniać z pola przy dawnej stacji doświadczalnej w Łężycach na obszary sąsiednie wzdłuż dróg, obrzeża lasów i rzek, w tym także w obrębie samej miejscowości Łężyce. Już obecnie wiele stanowisk w Kotlinie Kłodzkiej to efekt rozprzestrzeniania nasion m.in. przez wodę z tego stanowiska. Część nasion spływa też do Nysy Kłodzkiej, a z jej wodami również do Odry.

Barszcz Sosnowskiego, Karpacz, fot. Zygmunt Dajdok
Barszcz Sosnowskiego, Karpacz, fot. Zygmunt Dajdok

PP: Przejdźmy na moment do innych krajów dotkniętych inwazją. Jak wygląda ten problem za naszymi granicami?

ZD: W krajach zachodnich, takich jak Wielka Brytania, Irlandia, Francja czy Niemcy, przeznacza się na ten cel duże środki finansowe. Również Czesi z powodzeniem realizują program zwalczania obcych gatunków. Operują oni przede wszystkim projektami na większą skalę lub przeznaczonymi na konkretny region.

Jeśli ma się odpowiednie środki i liczbę ludzi, to działania te przynoszą efekt. Musimy pamiętać, że mają one długofalowy charakter – zwłaszcza w przypadku obrzeży wód, gdzie nie można stosować oprysków środkami chemicznymi, dlatego zwalczanie mechanicznymi metodami może potrwać kilka lat.

PP: W Polsce problemem mają się zajmować straże miejskie i gminne. Na wielu materiałach łatwo można zauważyć, że funkcjonariusze nie są odpowiednio do tego przygotowani. Jak w ich wypadku uniknąć nieprzyjemnych obrażeń?

ZD: Straż miejska nie jest obecnie przygotowana na to wyzwanie. Konieczne są szkolenia dla straży i innych służb. Ich pracownicy powinni umieć rozróżniać inwazyjne barszcze od roślin rodzimych. Zdarza się, że jako miejsca występowania inwazyjnych barszczy mieszkańcy zgłaszają stanowiska roślin podobnie wyglądających, w tym także naszego rodzimego barszczu zwyczajnego, zupełnie nieszkodliwego.

Takie szkolenia są już na szczęście w planach. Pojawiają się firmy wyspecjalizowane w usuwaniu roślin inwazyjnych. Służby takie jak straż miejska powinny zajmować się weryfikacją zgłoszeń i oznaczaniem stanowisk, natomiast do samego usuwania powinno się angażować wyspecjalizowane firmy. Przede wszystkim dlatego, że osoby, których zadaniem jest likwidacja stanowisk barszczu muszą być w pełni zabezpieczone kombinezonem. Szczególną uwagę należy zwracać na osłonięcie oczu, zwłaszcza jeśli podejmowane działania polegają na koszeniu roślin.

PP: Na uczelniach mamy wielu specjalistów z dziedziny roślin inwazyjnych, botaniki czy ochrony środowiska. Wspólnymi siłami mogliby opracować skuteczne metody zwalczania i zapobiegania inwazji.

ZD: Dużo się teraz zmienia w tej dziedzinie. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 2014 r. zobowiązuje nas do wprowadzania pewnych rozwiązań w odniesieniu do gatunków roślin i zwierząt inwazyjnych. Obecnie trwa uzgadnianie wspólnej listy gatunków powodujących największe straty w UE, w najbliższym czasie powinno zostać doprecyzowane kto jest odpowiedzialny za usuwanie takich gatunków jak barszcz Sosnowskiego – właściciel terenu czy też odpowiednie służby gminne lub wojewódzkie.

Grono naukowe szuka najbardziej efektywnych metod zwalczania gatunków stanowiących największe zagrożenie. Testowane są różne środki chemiczne, wstrzykiwane do szyjki korzeniowej roślin. Cały czas szuka się metod przynoszących jak najszybsze rezultaty na jak największych obszarach. W jednym z ośrodków próbuje się zastosować drony do mapowania stanowisk barszczy.

Niewykorzystanie naukowców byłoby olbrzymią stratą. Dysponują oni ogromną wiedzą nie tylko na temat biologii tych roślin, ale także obszarów najbardziej przez nie opanowanych. Dzięki wykorzystaniu tej wiedzy można by szybko skoordynować działania praktyczne.

PP: Pojawiają się głosy o opracowaniu strategii zwalczania ekspansji barszczu, jednak żeby przyniosło to skutek, konieczna jest chęć zarówno na szczeblu lokalnym, jak i centralnym. Jest szansa na realizację takiego przedsięwzięcia?

ZD: Tak. Jesteśmy na etapie przejściowym – na zlecenie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska zostały przygotowane „Wytyczne dotyczące zwalczania barszczu Sosnowskiego i barszczu Mantegazziego na terenie Polski” (pdf), stanowiące kompendium współczesnej wiedzy o tych gatunkach. Mamy więc dobre podstawy teoretyczne. Wiemy, które regiony są najbardziej zagrożone i znamy metody usuwania roślin.

Teraz musimy skoordynować pracę w różnych regionach i przeznaczyć na to odpowiednie środki. Takimi środkami dysponują m.in. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, a także Wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska. Gminy lub inne jednostki samorządu terytorialnego, parki narodowe, parki krajobrazowe czy organizacje pozarządowe muszą najpierw zgłosić taki projekt. Najczęściej potrzebny jest też wkład własny. Być może w przyszłości to się zmieni. Barszcz Sosnowskiego jest gatunkiem priorytetowym, wymaga podjęcia natychmiastowych działań.

PP: Jakie niebezpieczeństwa grożą nam w przyszłości, jeśli już teraz nie podejmiemy odpowiednich kroków?

ZD: Zwiększenie liczby stanowisk, zwiększenie płatów roślinności z udziałem barszczu, a co za tym idzie – większa liczba poparzeń, szczególnie wśród dzieci. Gatunek coraz liczniej zaczyna się pojawiać w miejscach, gdzie przynajmniej czasowo przebywa wielu ludzi, np. na Dolnym Śląsku w miejscowościach uzdrowiskowych czy kolonijnych, w małych miejscowościach, gdzie nie ma nieraz świadomości zagrożenia, ale także w dużych miastach. Nie robiąc nic, pozwalamy na opanowanie niektórych obszarów przez parzące barszcze, głównie na terenach nieużytków, ziołorośli nadrzecznych, poboczy dróg, co może sprawić, że będziemy znacznie bardziej narażeni na kontakt z tymi roślinami.

Podpisz petycję w sprawie stworzenia programu walki z barszczem na Dolnym Śląsku.

Barszcz Sosnowskiego, fot. Zygmunt Dajdok
Barszcz Sosnowskiego, fot. Zygmunt Dajdok

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.