Decyzja została podjęta, nie zadowoli wszystkich, ale lepsza taka decyzja niż żadna. Strajk trwa, nie zakończył się, jednak czy nauczyciele do niego powrócą? Mówi się o zawieszeniu do września. Jedni krzyczą: „Zdrada!”, inni mówią „Rozsądna decyzja”. Jedni deklarują powrót do strajku w przyszłym roku szkolnym, inni mówią, że to koniec. Co będzie? Czas pokaże.

Może najpierw należałoby się zastanowić, co by było gdyby strajk nie został zawieszony? Niektóre szkoły już teraz kwestionowały zasadność dalszego protestu, inne chciały wytrwać do zakończenia matur. Wszyscy widzieli co się dzieje – kompletną obojętność ze strony rządowej… Trzymaliśmy w ręku ostatni oręż – klasyfikację maturzystów. Widzieliśmy wczoraj, że rząd miał na ten scenariusz odpowiedź – ustawa maturalna, która zamieniłaby ten egzamin w cyrk. Znacznie większy aniżeli egzamin ósmoklasisty… Decyzją ZNP przerwany został ten spektakl absurdu, za który odpowiada w 100% rząd, ministra edukacji i partia rządząca.

Jednak niezadowolenie jest faktem. Obecny strajk to największy zryw nauczycieli w XXI wieku, nauczyciele dokonali tego, czego nikt się po nich nie spodziewał (łącznie ze mną) – zjednoczyli się. Szkoda tego entuzjazmu. Wielu narzeka na obecnie działające związki oświatowe, że nie dały rady. Z pewnością szwankowała komunikacja, a przekaz, który płynął do społeczeństwa, był zbyt niejednoznaczny. Związki nie przewidziały pewnych sytuacji, a skala strajku chyba przerosła nasze wyobrażenie. Jednak jak mantrę powtórzę po raz setny, że słabość związków wynika ze słabego zaangażowania środowiska w pracę związkową, która nie czarujmy się – jest pracą społeczną i pochłania wiele czasu prywatnego. Bunt na portalach społecznościowych wygląda imponująco, ale potem trzeba działać u podstaw, agitować swoje środowisko, poświęcać czas, narażać się dyrektorom za mgliste korzyści z tego płynące… To dlatego w mediach społecznościowych wrze, a wśród działających już od dawna w organizacjach nauczycielskich, nastroje są bardziej stonowane. Spójrzmy prawdzie w oczy, ciężko kopać się z koniem. Ciężko dyskutować z kimś, kto nie chce rozmawiać. Ciężko ustalić coś z kim, kto nie chce zbyt wiele ustalić, bo wydane na nauczycieli pieniądze nie wrócą w postaci głosów… Dlatego w tym momencie nie jest to zła decyzja.

Każdy kogo obecna sytuacja oburza powinien jesienią być gotowy do kontynuowania protestu. Istnieją argumenty, które za tym przemawiają. Teraz wegetowalibyśmy do wakacji, bo jak widać rządu nie obchodzi fakt, że dzieci nie chodzą do szkoły. Jesienią wejdziemy ze swym protestem w środek kluczowej dla Polski kampanii wyborczej. Obecnie rządzący lekceważą nauczycieli, bo mają dobre wyniki sondażowe. Czy jesienią nadal będą w tej komfortowej sytuacji? Wiele w tym czasie może się wydarzyć… Jednak zaproponowałbym inną datę wznowienia protestu. Początek października. Siłą rzeczy staniemy się tematem rozmów polityków, gdyż kampania będzie już w zaawansowanym stadium. Nie będzie można nas nie zauważyć… Początek października to też czas, gdy nauczycieli łatwiej zmobilizować, aniżeli tuż po powrocie z urlopów, kiedy nawet nie będzie czasu aby porozmawiać w szkole i pomiędzy szkołami.

Istnieją też znaki zapytania, czynniki mogące sprawić, że jesienią się nie uda. Część nauczycieli może przyjąć postawę rezygnującą, bo stwierdzą, że nic nie wywalczyli w okresie egzaminów, to jesienią już na pewno się nie uda. Część, szczególnie młodych nauczycieli, na fali zawiedzionych nadziei, w ogóle nie przystąpi do pracy jesienią, gdyż będą szukać pracy w innych zawodach. Jest też niebezpieczeństwo innego rodzaju, że wydrenowany przez rozdawnictwo budżet będzie w jeszcze gorszym stanie niż dziś. To realne. Może też stać się tak, że w międzyczasie rząd postawi nas przed kolejnymi faktami dokonanymi, typu uzgodnione w czasie okrągłego stołu zwiększone pensum, ujęte w ramy prawne i podpisane przez zawsze gotowego prezydenta…

Konia z rzędem temu, kto przewidzi co będzie jesienią. Będziemy po wyborach do parlamentu europejskiego, więc sytuacja polityczna w Polsce będzie bardziej klarowna niż dziś. W Europie jest niespokojnie i czasem wydarzenia zewnętrzne wpływają na podejmowane w kraju decyzje… Czy zdarzy się coś co oddali lub przybliży rozmowę o polskiej oświacie? Są też czynniki od nas niezależne, jak chociażby trwająca susza. Czy jeśli ocieplający się klimat przyniesie nam suche, lub obfitujące w klęski żywiołowe lato, to nie zdominuje to debaty publicznej, odsuwając problemy oświaty na drugi plan? Pożyjemy – zobaczymy…

Co będzie jeśli nauczyciele nic nie wywalczą? Na pewno będą bardzo rozżaleni, może to wpłynąć na ich stosunek do pracy, na motywację. Może faktycznie dopasują się do jakże krzywdzącego stereotypu i zaczną naprawdę pracować po 18 godzin? Może zaczną strajk włoski? Może szkołę potraktują jak płatnika zusowskich składek i zaczną podejmować dodatkową pracę? Może stwierdzą, że skoro za tę gigantyczną pracę, którą wykonują poza lekcjami, nie otrzymują wynagrodzenia, to po prostu przestaną ją wykonywać? Może, może, może… Jednak wszystko to będzie ze szkodą dla jakości nauczania, dla poziomu… Jest to całkiem realne, ale nie może być inaczej, skoro pracodawca marnie płaci i lekceważy pracownika… A następcy nie przyjdą. Nie za takie pieniądze i przy takich wymaganiach… Rząd miał okazję zrobić coś fajnego, poprzez wyższe płace podnieść atrakcyjność zawodu nauczyciela, wzmóc tym samym konkurencję i uzyskać efekt pozytywnej selekcji do zawodu… Nie skorzystał z tej możliwości. Może faktycznie głupim społeczeństwem łatwiej się rządzi, więc nie warto inwestować w nauczycieli?