ISSN 2657-9596

Wyznaczając obcego

Bartłomiej Kozek
27/05/2016

Skrajnie prawicowe partie, posiłkując się populistyczną retoryką, stają się znaczącymi graczami w Europie. Dlaczego?

Kiedy już wydaje się, że zjawisko to słabnie (jak jeszcze niedawno w wypadku np. Narodowej Partii Demokratycznej w Niemczech Wschodnich) – powraca ze zdwojoną siłą, żywiąc się niepewnością związaną z globalnym kryzysem ekonomicznym czy – ostatnio – uchodźczym.

Powraca zarówno w krajach, które jak Francja były do niego przyzwyczajone, jak również do tych, które do tej pory wydawały się na niego uodpornione. Ich pozycja w krajach takich jak Węgry (Jobbik), Holandia (Partia Wolności) czy Szwecja (Szwedzcy Demokraci) trzyma się mocno.

Co gorsza, kryzys potrafi dać paliwo nawet radykałom wśród radykałów, takim jak grecki Złoty Świt, których światopogląd sytuować możemy raczej w okolicach Obozu Narodowo-Radykalnego niż dawnej Ligi Polskich Rodzin.

Niejednorodna grupa

Przyzwyczajeni jesteśmy wrzucać wspomniane przed chwilą partie i organizację do jednego worka. Niewątpliwie łączą je dwie istotne kwestie, które poruszają w swych politycznych przekazach.

Z jednej strony akcentują swój dystans do rządzącej krajem elity, oderwanej od potrzeb i poglądów „zwykłego człowieka”, korzystającej z owoców globalizacji i obojętnej na jej negatywne konsekwencje.

Antyelitaryzm, prowadzący do populizmu, nie zadziałałby jednak, gdyby nie druga istotna kwestia – wskazywanie palcem „obcych”, prowadzące do napiętnowania tej czy innej grupy społecznej – muzułmańskich imigrantów na zachodzie Europy lub mniejszości narodowych (Romów w Węgrzech, Węgrów na Słowacji i w Rumunii) w Europie Środkowej i Wschodniej.

Już tu widzimy pierwszą różnicę między partiami narodowymi, prawicowo-populistycznymi czy nacjonalistycznymi w poszczególnych krajach i rejonach Europy.

Ten skomplikowany polityczny pejzaż mniej lub bardziej skrajnej prawicy usiłuje uporządkować wydana przez Zieloną Fundację Europejską (GEF) publikacja „Populism in Europe”.

Autorki i autorzy pokazują w niej, że choć zjawisko to ma kilka znacząco różniących się od siebie odcieni. Co więcej, w czasach dominacji demokracji medialnej i spłycania politycznego przekazu, coraz trudniej oddzielić chociażby tradycyjną prawicę od tej „nowej”.

Dla jednych wrzucenie do jednego worka holenderskiego prawicowca, Geerta Wildersa, twardo walczącego z przestępczością byłego francuskiego prezydenta, Nicolasa Sarkozy’ego, oraz miłośnika imprez bunga-bunga, byłego włoskiego premiera, Silvio Berlusconiego, będzie sporym nadużyciem. Dla innych – zupełnie uprawnione.

Tęcza prawicowego populizmu

Niezależnie od tego sporu jedno po lekturze wydanej przez GEF książki jest pewne – ksenofobia stała się liczącym się politycznym orężem, który bywa używany na najróżniejsze sposoby.

Najbardziej liczą się trzy z nich.

Pierwszym jest tradycyjna, zachodnioeuropejska narodowa prawica, mniej lub bardziej uwikłana w swą dawną, faszystowską przeszłość. Partie tego typu znaleźć dziś możemy w politycznym krajobrazie Włoch, Francji, Belgii czy Wielkiej Brytanii (Brytyjska Partia Narodowa).

Skupiając się na tradycyjnej wizji wspólnoty narodowej, łączą w swym politycznym przekazie sprzeciw wobec imigracji, integracji europejskiej, przywiązanie do konserwatywnych wartości obyczajowych oraz pewnej redystrybucji społecznej w obrębie państwa narodowego.

Choć partie tego typu osiągały ostatnimi czasy niejeden wyborczy sukces, najbardziej spektakularnym stał się wzrost prawicowego populizmu innego typu.

Wyróżnia go łączenie dystansu do elit politycznych, Unii Europejskiej i imigracji z nowym rozumieniem wspólnoty narodowej. W tej opcji staje się ona zbiorem luźno połączonych ze sobą jednostek, które łączą ze sobą „europejskie wartości” oraz narodowa tradycja.

Otwiera to drogę do tego, by do tej pory uważane za jednoznacznie emancypacyjne postulaty (takie jak równouprawnienie kobiet czy emancypacja osób homoseksualnych) wykorzystywać jako młot na społeczności i kultury, które uznaje się za niższe, wytykając im ich konserwatyzm i niedopasowanie do wymogów współczesnego społeczeństwa.

Najbardziej charakterystycznym reprezentantem tej grupy jest Geert Wilders i jego holenderska Partia Wolności – PVV – która do niedawna wspierała rządową koalicję konserwatywnych liberałów oraz chrześcijańskich demokratów. Duńską Partię Ludową, norweską Partię Postępu czy Austriacką Partię Wolności również zwykło się do tejże grupy zaliczać.

Trzecią grupę stanowią partię bardziej klasycznego nacjonalizmu środkowoeuropejskiego.

Ich wrogami są liberalne elity i media, wszelka emancypacja obyczajowa oraz mniejszości narodowe i etniczne, traktowane jako „piąta kolumna”. Bardzo często pozostają one w głębokim antagonizmie z podobnymi formacjami w sąsiednich krajach, jak chociażby węgierski Jobbik ze Słowacką Partią Narodową czy Partią Wielkiej Rumunii.

W porównaniu do pozostałych dwóch grup nie odcinają się od roszczeń terytorialnych czy przemocy w stosunku do grup uznawanych za „obce”. Jobbik otwiera biura swojego ugrupowania na terenach należących do Węgier przed I wojną światową. Powiązane z nim bojówki, rzekomo walczące z „cygańską przestępczością”, zastraszają i tak już wykluczone z głównego nurtu życia społecznego społeczności romskie.

Pola walki

Co ciekawe, jeden z autorów książki „Populism in Europe”, Dick Pels, analizujący źródła sukcesów partii Wildersa, uważa prawicowych populistów nowego typu za… politycznych braci-bliźniaków Zielonych.

Nie chodzi tu o poglądy – siłą rzeczy skrajnie odmienne – lecz o pewne niewidoczne na pierwszy rzut oka powinowactwo z językiem rewolucji obyczajowej roku 1968.

Imigranci w retoryce partii pokroju PVV stają się zagrożeniem nie tyle dla abstrakcyjnego, historycznego dziedzictwa narodowego, co dla społeczności jednostek i możliwości realizowania przez nie bez przeszkód swych egoistycznych zachcianek.

Dość wspomnieć, że wiele z partii tego typu ma nawet nie liberalną, co wręcz libertariańską ekonomiczną przeszłość, a jeśli tak jak Wilders deklarują dziś troskę o słabszych, to wynikać ma ona przede wszystkim z politycznego wyrachowania, związanego z istnieniem sporej wielkości elektoratu do zagospodarowania.

Sarah de Lange, Wouter van der Brug i Inger Baller sprawdzili, jak duże jest pole do wzrostu poparcia dla partii prawicowo-populistycznych w Europie – jest ono całkiem spore i w wypadku podnoszenia przez nie kwestii socjalnych tylko się zwiększa.

Na podstawie badań europejskich elektoratów wyszło im, że praktycznie niezagospodarowana jest dziś grupa ok. 40% wyborców w Europie Zachodniej, która przywiązanie do koncepcji państwa opiekuńczego łączy z mniejszym lub większym sceptycyzmem wobec imigracji.

To w dużej mierze dawny elektorat tradycyjnej socjaldemokracji – przeważają w nim słabiej wyedukowani młodzi mężczyźni, najczęściej z niższych klas społecznych.

W jaki sposób można przeciwdziałać rozrostowi prawicowego populizmu, który w Europie Środkowej przyjmuje bardziej tradycyjne, nacjonalistyczne oblicze? Ilu piszących o tym problemie, tyle propozycji odpowiedzi.

Jedni sugerują, że środek ciężkości konfliktów społecznych w naturalny sposób przesunął się z kwestii ekonomicznych na kulturowe, co oznacza, że biegunami konfliktu będą formacje lewicowo-libertariańskie (takie jak Zieloni) oraz prawicowo-autorytarne.

Z perspektywy niedzielnego pojedynku o urząd prezydencki w Austrii między „wolnościowcem” Norbertem Hoferem a zielonym Alexandrem Van der Bellenem prognoza ta wygląda niemal proroczo.

Inni twierdzą, że trzymanie się takiej osi sporu będzie jednak jedynie dodawać paliwa nacjonalistom, potwierdzając ich tezy o „wyalienowanych elitach”.

Na poparcie tej tezy można przytoczyć podziały demograficzne, a nawet geograficzne („zielone” większe miasta” i „niebieska” prowincja), z jakimi mieliśmy do czynienia podczas austriackich wyborów prezydenckich.

W zamian komentatorzy skłaniający się do tej tezy sugerują przeniesienie politycznej walki na kwestie ekonomiczne, co ma doprowadzić do zdemaskowania niewielkich kompetencji formacji populistycznej prawicy w tej materii oraz pozwolić odzyskać utracony na jej rzecz elektorat.

Jeszcze inni kładą nacisk na trzymanie się swojego języka i nie uleganie pokusie przytakiwania ksenofobom, że w ich twierdzeniach „może być coś na rzeczy”. Najgorsze, co można zrobić – argumentują – to poddać się reżimowi rozmiękczania przekazu w postpolitycznych sloganach.

Zamiast tego sugerują rewitalizację demokracji za pomocą autentycznego sporu o same podstawy jej funkcjonowania, opierając się na wizji demokracji agonicznej Chantall Mouffe.

Udział w tym sporze wymaga wyklarowania pozytywnej, angażującej ludzi wizji alternatywy – czy to w postaci jakiejś nowej umowy społecznej, Zielonego Nowego Ładu, czy też może praktycznych działań w rodzaju tworzenia bardziej ekologicznych społeczności lokalnych.

Nie oddawać pola

W kontekście Europy Środkowej – w tym także Polski – poza powyższymi spostrzeżeniami warto zasugerować jeszcze jedno.

Walcząc o emancypację w kulturowo konserwatywnym społeczeństwie, łatwo – niepostrzeżenie dla samego siebie – wpaść w pułapkę wąsko pojmowanego kosmopolityzmu, ograniczającego się jedynie do prostej negacji opartej na więzi narodowej wspólnoty.

Pułapka ta pozwala z jednej strony przedstawić grupom nacjonalistycznym lewicę jako „wyzutą z korzeni” i „oderwaną od ziemi”, z drugiej zaś – na zawłaszczenie przez nie całej narodowej symboliki.

Pułapka to tym prostsza do wpadnięcia weń, że historia szlacheckiej państwowości i kolejnych powstań narodowowyzwoleńczych na początku XXI wieku nie brzmi szczególnie porywająco dla osób o postępowych poglądach politycznych.

Z historycznymi interpretacjami warto dyskutować i tworzyć własne, miast oddawać je walkowerem.

Odpowiedzią na taką wizję kraju musi być potok innych wizji i historii – stłamszonych grup społecznych, zaginionych mniejszości, innych niż ustalone lektur i interpretacji.

Takie działania w żadnym wypadku nie pozbawiają szansy poczucia się „obywatelem/obywatelką świata”.

Tekst jest zredagowaną i uaktualnioną wersją recenzji, która ukazała się na łamach wydawanej w Zgierzu “Gazety Zgrzyt”.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.