ISSN 2657-9596

Trudy i owoce rządzenia

Bartłomiej Kozek
25/08/2017

Czy po wrześniowych wyborach do Bundestagu niemieccy Zieloni po 12 latach wejdą do rządu? Po drodze udało im się zebrać doświadczenia na szczeblu krajów związkowych.

Za miesiąc znać już będziemy wyniki wrześniowych wyborów. O ile w wypadku tegorocznej batalii o Izbę Gmin doszło do niemałej sensacji, o tyle w wypadku Niemiec badania opinii publicznej pokazują w miarę stabilny krajobraz polityczny.

Na zachodzie bez zmian?

Po początkowej euforii związanej z powrotem do polityki krajowej polityka SPD i byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Martina Schulza wskaźniki poparcia dla dominujących partii – socjaldemokratycznej i chadeckiej – w dużej mierze wróciły do stanu wyjścia.

Ciekawsza wydaje się batalia o trzecie miejsce, w której udział biorą tym razem aż cztery partie – od eurosceptycznej AfD, poprzez liberałów z FDP, aż po Zielonych i Lewicę. Jako że Alternatywa dla Niemiec otoczona jest „kordonem sanitarnym” ze strony politycznego głównego nurtu, a niskie notowania SPD minimalizują szansę na trójpartyjną koalicję lewicową największe emocje zdają się koncentrować wokół ostatecznych wyników FDP i Zielonych.

W wypadku tej pierwszej partii to spora odmiana w stosunku do poprzednich wyborów, po których to wypadła z izby niższej niemieckiego parlamentu. Ambicje liberałów niewątpliwie skupiają się na możliwości zbudowania bezwzględnej większości wspólnymi siłami z CDU Angeli Merkel oraz jej siostrzaną partią z Bawarii – CSU.

Scenariusze na wrzesień

Zieloni mają już chyba dosyć zasiadania w ławach opozycyjnych. Wybór centrowego duetu na wiodących kandydatów partii w wyborach oraz brak twardych deklaracji, wykluczających jakiś model koalicyjny zdają się potwierdzać ich chęć powrotu do ław rządowych.

Jest tu jednak pewne „ale” – a właściwie dwa. Po pierwsze ich poparcie od dawna krąży poniżej 10%. 7-8%, jakie otrzymują w większości sondaży to wynik gorszy niż ten zanotowany przez nich w roku 2013 (8,4%). Prawdopodobieństwo wejścia do parlamentu nie 4, jak 4 lata temu, ale aż 6 ugrupowań grozi im zmniejszeniem ich reprezentacji w Bundestagu.

Po drugie, nawet jeśli CDU/CSU i FDP zdobędą mniej niż notowane przez nich obecnie 47-49% poparcia i ostatecznie nie zdobędą samodzielnej większości to wejście w sojusz z tymi dwiema partiami nie będzie dla Zielonych sprawą prostą. W tego typu konfiguracji będą jedyną formacją centrolewicową, co może powodować napięcia na lewym skrzydle tak partii, jak i jej elektoratu.

W sytuacji, gdy 22-25% głosów dla SPD nie daje im większych szans ani na budowę czerwono-zielono-czerwonej koalicji, ani na „koalicję świateł drogowych” z FDP i Zielonymi dla tej ostatniej partii (której na szczeblu federalnym nie bez problemów szło nawet przyzwyczajanie się do wizji ewentualnej koalicji z samym CDU/CSU) wspomniany przed chwilą scenariusz może się okazać jednak jedyną szansą na zwiększenie swoich wpływów w Berlinie.

Do tej pory wariant „jamajski” wariant przetestowany został na szczeblu landów dwukrotnie. W Kraju Saary eksperyment trwał 3 lata (2009-2012) i – choć doprowadził dzięki Zielonym do zniesienia opłat za studia – ostatecznie skończył się przedterminowymi wyborami. Na ocenę trwającego od tego roku aliansu w Szlezwiku-Holsztynie jest jeszcze jak się zdaje zbyt wcześnie.

Punkty ciężkości

Czy z tych i innych doświadczeń Zielonych na szczeblu landów da się wyciągnąć jakieś wnioski na wypadek, gdyby udało im się wrócić do współrządzenia w Berlinie? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie warto sięgnąć do publikacji Fundacji im. Heinricha Boella.

„German Greens in Coalition Governments. A Political Analysis” to raport Arne Jungjohann na temat politycznej niemieckiej formacji politycznej oraz efektów eksperymentowania z najróżniejszymi koalicjami, spośród których spora część może wydawać się daleko poza tradycyjną „strefą komfortu”, jakim były tradycyjne, czerwono-zielone alianse z SPD.

Mało kto o tym nad Wisłą wie, ale dzięki wspomnianej elastyczności – i w obliczu braku samodzielnej większości dla czarno-czerwonej „wielkiej koalicji” w izbie wyższej, Bundesracie – Zieloni na naszą zachodnią granicą mogą nadal w istotny sposób wpływać na niemiecką politykę. Rząd Angeli Merkel potrzebuje głosów współrządzonych przez tę partię landów, by przepchnąć przez parlament potrzebną jej legislację.

Co ciekawe sukcesy ekopolityczek i ekopolityków na szczeblu landowym zmieniają również samą partię. Do roku 2013 widoczna w niej miała być dominacja szczebla federalnego, w tym reprezentacji w Bundestagu. Po słabym wyniku wyborczym i w obliczu umacniania się w landach (czego najbardziej spektakularnym przykładem jest rządzona przez Zielonych Badenia-Wirtembergia) wahadło zdaje się wychylać w drugą stronę.

Wbrew pozorom nie jest to marginalna kwestia. Partie rządzące z reguły stają się – niezależnie od konstelacji koalicyjnych – bardziej ostrożne i mniej skore do politycznych eksperymentów. W efekcie zdarza się rządom krajów związkowych, które współtworzą, przyjmować inny polityczny kurs niż partii na szczeblu federalnym. Najlepszym tego przykładem wspomniana już Badenia-Wirtembergia, która opowiedziała się za reformą imigracyjną Merkel mimo sprzeciwu Zielonych w Bundestagu.

Mocne strony

Rządzenie na szczeblu landów pozwala badaczom – takim jak Jungjohann – na zwrócenie uwagi na szereg prawidłowości. Po pierwsze Zieloni w żadnym możliwym wariancie koalicyjnych nie mają ochoty rezygnować z ministerstwa środowiska. Ich kompetencje w tym zakresie uznawane są przez politycznych adwersarzy za tak oczywiste, że spory o obsadę tego urzędu przez Zielonych praktycznie nie występują.

Bardzo często zresztą starają się oni, by jego kompetencje były możliwie szerokie i obejmowały m.in. kwestie energetyki i transformacji energetycznej, ochrony konsumentów czy rolnictwa. W ten sposób ministerstwo to staje się swego rodzaju superresortem, umożliwiającym partii wykazanie się elektoratowi w kwestii możliwości wcielania ideałów ekorozwoju w życie.

Zielonym udaje się również często wykorzystywać – poza kompetencjami ekologicznymi – również ekspertyzę liderek i liderów. Umożliwia ona przejmowanie odpowiedzialności za sektory uważane za „twarde” (np. finanse czy gospodarka) lub niekoniecznie kojarzone z partią (edukacja). Sprawne radzenie sobie w nich pozwala z kolei na poszerzanie własnego elektoratu.

Białe plamy

Nie oznacza to jednak, że w doświadczeniach tych nie brak mniej optymistycznych trendów. O ile w lipcu roku 2016 Zieloni mieli aż 10 z 16 związkowych ministerstw środowiska, o tyle już żadnego, odpowiedzialnego za rynek pracy. Poważnie utrudnia to dowodzenie, że ugrupowanie to ma nie tylko „ilościową” (zielone miejsca pracy), ale również „jakościową” (równowaga życiowa, warunki i stosunki pracy) wizję w tym sektorze.

W sytuacji, gdy coraz częściej nurty ekopolityczne podkreślają potrzebę zagwarantowania zarazem sprawiedliwości ekologicznej, jak i społecznej rzuca się w oczy mniejsza reprezentacja partii w sektorach takich jak zdrowie (2 ministerstwa krajów związkowych) czy edukacja (jedno). Jasne, że często mają w tym sektorze konkurencję ze strony zainteresowanych nimi ugrupowań lewicowych, jednak ich łatwe oddawanie poważnie utrudnia wzmacnianie „socjalnej” nogi.

Wyzwanie to już wkrótce może ich czekać na szczeblu federalnym. Ewentualny „jamajski” rząd tworzony byłby poza Zielonymi przez formacje patrzące przychylnym okiem na prywatyzację czy obniżki podatków. Utrzymanie wiarygodności – poza dbaniem o kwestie ekologiczne (powrót transformacji energetycznej na ambitne tory po niekorzystnych posunięciach „wielkiej koalicji”) – wymagać będzie również jak się zdaje pokazania kompetencji ugrupowania chociażby w tematyce usług publicznych.

Nowe strategie, nowe wyzwania

Rozważania te nie są dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Po pierwsze, wraz z większą ilością partii w Bundestagu i parlamentach związkowych nieoczywiste koalicje pojawiać się będą częściej. Wymagać one będą pokazywania przez formacje ekopolityczne troski o całość prezentowanego przez siebie programu – nie będzie już bowiem tak łatwo „zepchnąć” odpowiedzialności za inną dziedzinę rządzenia na bliską ideowo partię (np. kwestie społeczne na socjaldemokratów).

Po drugie ewentualna „Jamajka” byłaby kolejnym testem na to, czy ekopolityka może być skutecznie realizowana na szczeblu krajowym w nielewicowej koalicji. Do tej pory, patrząc na doświadczenia Czech czy Irlandii, testy te często kończyły się dla Zielonych bardzo nieprzyjemnie. Kontrprzykład Finlandii może tu być niewystarczający do obalenia tej tezy, jako że ten kraj od dawna ma bogate tradycje ideowo eklektycznych rządów.

A jeśli Zieloni pozostaną w opozycji? Cóż, wówczas nie tylko socjaldemokraci staną w obliczu konieczności odpowiedzenia sobie na pytanie, w jaki sposób wymyślić się na nowo.

Zdj. Fragment okładki publikacji

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.