ISSN 2657-9596

Odnowić zdegradowane

Bartłomiej Kozek
22/12/2017

Dawne ośrodki przemysłowe nie są skazane na wegetację – kluczem do ich aktywizacji jest jednak współpraca z lokalną społecznością i wykorzystanie posiadanych przez nią zasobów i umiejętności.

Jednym z argumentów, który wykorzystuje obecnie rządząca Polską ekipa, jest spora ilość nowych miejsc pracy w przemyśle utworzona w ostatnim czasie na tle innych państw członkowskich UE. Ma to być dowodem na probiznesową – i zarazem propaństwową – politykę PiS, nakierowaną na stopniową reindustrializację Polski.

Czekając na rozwój

Podobne tony pojawiały się w przekazie wokół Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – dokumencie, przygotowanym przez nowego premiera, Mateusza Morawieckiego. Podobnie jak w swym sejmowym expose krytycznie podchodził w niej do idei „państwa minimum”, promując za to „inteligentne specjalizacje” poszczególnych regionów Polski oraz strategiczne projekty technologiczne, takie jak chociażby rozwój polskiego sektora medycznego czy transportu miejskiego.

W obu tych wątkach zdaje się jednak brakować perspektywy miejsc, które nadal – mimo takich impulsów popytowych jak minimalna stawka godzinowa czy Rodzina 500+ – nadal mają problemy z odnalezieniem się w rzeczywistości po transformacji ekonomicznej, wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej oraz postępującej globalizacji.

Do grona tego zaliczyć można chociażby poprzemysłowe fragmenty konurbacji śląskiej albo pogranicze województw świętokrzyskiego i mazowieckiego. Lista na tych rejonach się jednak nie kończy i dorzucić do niej można tereny popegeerowskie czy obszary wykluczone komunikacyjnie, na których brakuje realnej alternatywy dla indywidualnego transportu samochodowego.

Pomysłów na odnowienie impulsu rozwojowego tego typu obszarów jak się zdaje zabrakło w niedawnym, nakierowanym raczej na aspiracje średnioklasowego elektoratu expose Morawieckiego. Trudno za takowe uznać inne, pojawiające się już wcześniej w kręgach rządowych pomysły, takie jak uczynienie z kraju jednej wielkiej specjalnej strefy ekonomicznej, gdzie urzędnicy decydują o obdarowaniu inwestorów różnego rodzaju ulgami.

Niwelowanie nierówności

Na pierwszy rzut oka wymyślić strategię, mogącą na nowo ożywić wspomniane wcześniej obszary cywilizacyjnych wręcz wyzwań nie jest sprawą prostą. Nie da się ukryć, że jest to znacznie większe wyzwanie niż zadowalanie się stopniowym rozwojem największych metropolii połączone z nadzieją, że któregoś dnia okruchy tego dobrobytu spadną chociażby na miasta, które według badań naukowych są dziś szczególnie mocno zagrożone trwałą degradacją ich dotychczasowych funkcji.

Tego typu dysproporcje terytorialne zdarzają się jednak nie tylko w Polsce – a co za tym idzie nie tylko nad Wisłą mierzymy się z wygenerowanymi przez nie wyzwaniami społecznymi i politycznymi, z rosnącą popularnością prawicowego populizmu na czele. Skoro tak możemy sprawdzić, jakie strategie rozwojowe proponuje się dla nich w innych krajach, na przykład w Wielkiej Brytanii.

Problemem tym postanowiła zająć się Fundacja Nowej Ekonomii. Uwadze NEF-u nie umknął fakt, iż Zjednoczone Królestwo jest najbardziej rozwarstwionym pod względem przeciętnego dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych w całej Europie Zachodniej. Osoby mieszkające w środku Londynu mają go niemal dwukrotnie więcej niż te, które zamieszkują rejon West Midlands!

Fundacja zdecydowała się przyjrzeć sprawie bliżej, czego efektem jest publikacja „People and Places First. An Industrial Strategy to Rebalance the Economy”. Już na jej wstępie zawarta jest ważna dla wszystkich, myślących o zrównoważonym rozwoju terytorialnym (również Polski) myśl. Choć można – i warto – opracować zestaw ogólnych celów, które powinny osiągnąć realizowane przez instytucje publiczne interwencje (NEF proponuje trzy: pomyślność, równość oraz trwały, zrównoważony rozwój), to jednak koniec końców strategia i narzędzia dla poszczególnych rejonów mogą się od siebie różnić. Nierzadko znacząco.

Szyte na miarę

Teoretycznie powinno być to oczywistą kwestią – inne są wszak chociażby kompetencje zawodowe na dawnych terenach poprzemysłowych, inne zaś na (by wrócić na chwilę do Polski) obszarach popegeerowskich. Co więcej – również same, zdeindustrializowane przestrzenie mogą się od siebie znacząco różnić w zależności od dominujących na nich historycznie branż.

I tu druga, istotna uwaga ze strony brytyjskich analityczek i analityków. Nie ma mowy o powodzeniu żmudnego procesu ekonomicznej odbudowy rejonów tego typu, jeśli dzieje się on w oderwaniu od lokalnej społeczności. Nie chodzi tu wyłącznie o wykorzystanie już istniejących zasobów i umiejętności, ale o realny dialog z aktorami lokalnego życia społecznego i ekonomicznego.

To szczególnie ważne, jeśli jednym z naszych celów ma być budowa zielonej gospodarki. Choć ma ona potencjał do tworzenia lokalnych, wysokiej jakości miejsc pracy nie należy zapominać o tym, że w niekorzystnych warunkach może być odrzucana przez same społeczności, których jakość życia miała poprawić. Przykład protestów przeciwko budowie farm wiatrowych, które przez rząd PiS zostały wykorzystane do faktycznego demontażu sektora lądowej energetyki wiatrowej, powinien dawać tu do myślenia.

Dialog wokół lokalnych strategii rozwojowych – na dodatek na terenach zmagających się ze sporymi problemami społecznymi – z pozoru nie brzmi szczególnie podniecająco. Zwolennicy bardziej tradycyjnie rozumianej modernizacji woleliby zapewne powrót starych fabryk i towarzyszących im miejsc pracy, co nie wydaje się szczególnie prawdopodobne. Podobnie jak brzmiące z pozoru bardziej nowocześnie fantazje o zakładaniu kolejnych, jednoosobowych działalności gospodarczych, najlepiej gdzieś ze słowem „start-up” w ich opisie.

(Współ)Praca zamiast PR

Lokalne umiejętności, umożliwiające poszukiwanie dla nich formy gospodarczej, niszy rynkowej i wartości dodanych nie muszą brzmieć bowiem jak z broszury o „przemyśle 4.0”. Spółdzielnia produkcyjna może nie być równie „seksowna” co hi-techowa inicjatywa finansowana przez tego czy innego anioła biznesu, a zakład przetwórstwa żywności nie musi oferować swym pracownikom atrakcyjnej przestrzeni biurowej z open space i kącikiem zabaw dla dorosłych.

Nie oznacza to oczywiście, że w wypadku korzystnych warunków nie warto spojrzeć życzliwszym okiem na świeże pomysły wykorzystujące nowe technologie. Sektory takie jak energetyka odnawialna mają potencjał rozwoju nie tylko w wielkich miastach. Chodzi jednak o to, by patrząc się na lokalny i regionalny potencjał rozwojowy ani nie popadać w zbytni sentymentalizm wobec przeszłości, ani nie zakładać, że cały kraj może stać się specjalną strefą ekonomiczną i Doliną Krzemową w jednym.

Swoją odpowiedzialność muszą zresztą dostrzec same, lokalne instytucje publiczne. Badacze z NEF podpowiadają, że mogą one próbować reanimować lokalny rozwój, kupując możliwie jak najwięcej towarów i usług od lokalnych producentów. Mogą przy tym korzystać z bogatych zasobów dobrych praktyk oraz uczestniczyć w ponadnarodowych sieciach wymiany wiedzy i doświadczeń, takich jak np. URBACT.

Choć podejście to wymaga nieco więcej wysiłku niż przygotowanie uniwersalnego zestawu slajdów na każdą okazję nie oznacza to, że poszczególne strategie nie będą mogły zawierać wspólnych elementów. Dostępność publicznego transportu zbiorowego czy tworzące lokalne miejsca pracy inwestycje w termorenowację budynków są tutaj oczywistymi przykładami.

Dialog, dialog i jeszcze raz dialog

Doświadczenia zmieniających swoje oblicze rejonów Europy, takich jak Zagłębie Ruhry przypominają z kolei, by myśląc o wykorzystaniu lokalnych talentów nie zapomnieć o konieczności budowania zróżnicowanej lokalnej gospodarki, dzięki czemu będzie ona bardziej odporna na potencjalne wstrząsy czy globalne zawirowania w tym czy innym sektorze rynku.

Przede wszystkim jednak, myśląc o bardziej zrównoważonym rozwoju kraju, który stworzyłby silniejszą podbudowę dla liberalnej demokracji czy ufności w instytucje, nie możemy popaść w pewną wspomnianą już pułapkę. Odchodząc od wiary w to, że bogactwo samo ścieknie w dół nie możemy liczyć na to, że wszystkie problemy rozwiąże podjęta w Warszawie decyzja o tym, że ta czy inna fabryka stanie w takim, a nie innym miejscu.

Ten czas już minął. Nadszedł za to czas na wzmocnienie współpracy lokalnych i centralnych instytucji publicznych, organizacji społecznych, pracowniczych, biznesu i ekspertów. Tylko w ten sposób – powoli i bez fajerwerków – możliwe będzie stworzenie trwałych podwalin dla rozwoju rejonów, które dziś radzą sobie gorzej niż inne. Jak to z fundamentami bywa rzadko wyglądają one spektakularnie, bez nich jednak ciężko myśleć o budowaniu kolejnych pięter dobrobytu.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.