ISSN 2657-9596

Nowy plan dla Polski?

Bartłomiej Kozek
08/04/2016

Platforma Obywatelska miała swoją „Polskę 2030”. Prawo i Sprawiedliwość wybrało „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”.

Co je różni – i czy nowe pomysły mają cokolwiek wspólnego z ekorozwojem?

Ewolucja przygotowanej pod kierownictwem Michała Boniego strategii „Polska 2030” zdawała się odzwierciedlać zmianę kursu PO, spowodowaną przez globalny kryzys ekonomiczny.

Liberalnie czy solidarnie?

Wraz z objęciem przez PiS rządów ugrupowaniu temu potrzebna była własna, szeroka wizja modernizacji. Formacja miała już chwytliwy symbol – program 500+. Miała również pewne hasła uzupełniające swoją wizję zrównoważonego rozwoju: od poprawy ściągalności podatków po reindustrializację kraju.

Obowiązującą wizją modernizacji na dziś jest „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, nazywany również Planem Morawieckiego. To tak naprawdę szkicowa w porównaniu do „Polski 2030” wizja, która jednak obejmuje na tyle dużo wątków rozwoju gospodarczego kraju, by móc ją uznać za alternatywę dla niegdysiejszych marzeń Michała Boniego.

Życzliwi koncepcji ministra rozwoju komentatorzy z lewej strony politycznego spektrum znaleźliby w jego planie pewne powody do zadowolenia. Zdecydowanie nie jest to Plan Balcerowicza – państwo nie jest tu nocnym stróżem i dostrzega swoją rolę w procesach gospodarczych.

Nie chowa również pod dywan niewygodnych faktów, spośród których najbardziej w oczy rzuca się nierówny podział owoców transformacji oraz wieloletniego wzrostu gospodarczego. Odsłonięcie – znanego progresywnym komentatorkom i komentatorom – faktu nieprzystawalności wysokości płacowej „średniej krajowej” do doświadczeń 2/3 zarabiających poniżej tej kwoty Polek i Polaków jest tego najlepszym przykładem.

W jaki sposób odpowiedzieć na wyzwania, grożące Polsce wpadnięciem w stagnacyjną „pułapkę średniego rozwoju”, stopniowym wyludnianiem w wyniku niekorzystnej sytuacji demograficznej czy nierównomiernego rozwoju terytorialnego? Udzielona przez Morawieckiego odpowiedź wydaje się niepełna.

Gospodarka bez społeczeństwa

Zacznijmy od tego, że jak na projekt postulujący „przełamanie Polski resortowej” fiksuje się on niemal wyłącznie na kwestiach ekonomicznych. Pojawiają się wątki poprawy jakości życia, jednak nie uzyskujemy choćby szkicowej odpowiedzi na to, w jaki sposób np. poprawić się ma sytuacja w ochronie zdrowia. A wystarczyłoby przecież naszkicować plany, jakie stawia sobie Ministerstwo Zdrowia…

Z inną ważną usługą publiczną – edukacją – jest niewiele lepiej. Doczekała się ona nawet własnego slajdu w kontekście szkolnictwa zawodowego. Nie musi dziwić od lat powtarzany postulat, by było ono „dostosowane do potrzeb rynku pracy”.

Dziwi za to brak naszkicowania wizji reszty systemu edukacyjnego, tak jakby nawet na wąsko rozumianą innowacyjność gospodarki (nie mówiąc już o jakości życia) nie wpływały kwestie takie jak wielkość klas czy wspieranie pracy grupowej…

Momentami wspomniana już fiksacja na modernizacji ekonomicznej przybiera formy, w których gubią się tematy, które nominalnie inspirującej się myślą chadecką partii nie powinny być obce.

Oto otrzymujemy pochwałę akcjonariatu pracowniczego, który ma dać pracującym udział w zyskach z kapitału. Godne uwagi jest poruszenie w tym wątku kwestii automatyzacji – narzędzie to zaczyna momentami wyglądać trochę jak wariacja na temat minimalnego dochodu gwarantowanego.

Dlaczego jednak tak wiele uwagi nie poświęcono spółdzielczości czy ekonomii społecznej, które dzielenie zysków mają we krwi? Czy przez pominięcie tego wątku PiS chce wpisać się w stereotyp, jakoby kooperacja tego typu nie miała przyszłości w nowoczesnej gospodarce?

Równie wymowna wydaje się tu rola związków zawodowych, które zasadniczo mają „grać do jednej bramki” bardziej niż strzec przestrzegania praw pracowniczych.

Modernizacja bez natury

Nie tylko te braki zdają się być widoczne w Planie Morawieckiego. Również ekologia nie jest w nim szczególnie istotnym tematem. I nie chodzi tu już nawet o wyrafinowanie konstrukcje intelektualne w rodzaju wstrzymywania się ze wzrostem poziomów eksportu z troski o rosnące emisje gazów cieplarnianych.

Oddajmy sprawiedliwość – w wątku energetycznym pojawiają się wzmianki o wspieraniu niskoemisyjnych źródeł energii czy energetyki obywatelskiej. Po pierwsze jednak towarzyszą one dużo mocniej wybrzmiewającym deklaracjom o dalszym wspieraniu wydobycia paliw kopalnych, np. węgla na Lubelszczyźnie.

Po drugie, „niskoemisyjne” nie jest dla PiS tożsame z „niskowęglowe”, w związku z czym o żadnych działaniach w rodzaju powolnej, kontrolowanej transformacji sektora górniczego na Śląsku mowy być nie może. Reindustrializacja ma w tej wizji mało zielony odcień.

Po trzecie wreszcie, nawet te wspominane przed chwilą, nieśmiałe deklaracje zderzają się z rzeczywistością, np. coraz bardziej realnymi pomysłami na wprowadzenie zaporowych wymogów, dotyczących odległości turbin wiatrowych od zabudowań.

Pomysł ten stoi zresztą w sprzeczności z ambicją rozwoju odnawialnych źródeł energii, wyrażoną przy okazji wyliczania pomysłów na rozwój obszarów wiejskich. Także i tutaj nie uświadczymy wzmianki o szansach, jakie daje spółdzielczość – już nie tylko energetyczna, ale nawet spożywcza.

Łyżka dziegciu czy łyżka miodu?

Oczywiście nie oznacza to, że w Planie Morawieckiego nie ma niczego ciekawego czy godnego pochwały.

Docenić należy zwrócenie uwagi na rolę zamówień publicznych. Dostrzeżenie ekonomicznego potencjału najróżniejszych gospodarek wschodzących daje nadzieję na większą, globalną aktywność polskiej dyplomacji. Obietnica inwestycji infrastrukturalnych, łączących ze sobą wschód kraju (kolej z Białegostoku do Rzeszowa) wydaje się dobrym uzupełnieniem sieci połączeń.

Koniec końców jednak projekt okazuje się nie taki znowu ambitny, jakim obecna ekipa rządząca go maluje. Być może wynika to z faktu, że horyzont czasowy zawartych w nim celów to bardziej rok 2020 (a więc niewiele dalej niż jedna pełna kadencja) niż późniejszy okres.

Doceniając pewne symboliczne przesunięcia, jakich on dokonuje, trudno jednak uznać, by stanowić miał szczególnie radykalne zerwanie z dotychczasowym modelem rozwoju. Owszem, bardziej podkreśla kwestie takie jak spójność terytorialna w sytuacji, gdy PO zostawiała ją przede wszystkim funduszom unijnym.

Tak, dużo uwagi poświęca również idei „narodowych czempionów”, przy czym nie do końca jasne jest – tak dużo, że aż usuwa w cień prawne gwarancje jakości pracy w tego typu firmach. Tak jakby sama ich wielkość oraz bycie w rękach polskiego kapitału miały być tu dostateczną rękojmią.

W pół drogi

Wobec dwóch wyzwań, o których w ostatnich latach mówi się szczególnie wiele – a więc zmian w globalnej energetyce oraz automatyzacji produkcji – Morawiecki tylko się prześlizguje.

Nie do końca jasne jest też, dlaczego wśród przykładowych programów rozwojowych wymienia radzące sobie całkiem nieźle firmy tworzące pojazdy dla zbiorowej komunikacji miejskiej, ale już nie sektor energetyki odnawialnej, który jednocześnie ma duży potencjał wzrostu i pozostaje bardzo wrażliwy na realizowaną przez Polskę politykę energetyczną.

Czy stanie się on filarem rządowej polityki gospodarczej w najbliższych latach? Wiele zależy od tego, czy będzie się on trzymał zawartego w planie harmonogramu planowanych zmian prawnych – od stworzenia Polskiego Funduszu Rozwoju aż po kompleksowy program demograficzny. Diabeł z pewnością będzie tkwić również w ich szczegółach.

Choć nie da się ukryć, że Prawo i Sprawiedliwość nie pozwala się nudzić obserwującym polską scenę polityczną, to kolejnym pomysłom ekonomicznym tej partii warto się będzie uważnie przyglądać.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.