ISSN 2657-9596

Nowoczesne technologie, staroświecki wyzysk

Bartłomiej Kozek
27/11/2015

W Chinach rosną płace minimalne i poprawia się prawo pracy. Jest jednak grupa, która na stopniowej poprawie warunków nie korzysta.

To studenci, których wykorzystuje się w charakterze taniej siły roboczej.

„Muszę biec. Przepraszam. Nie mogę z Tobą rozmawiać”. „Nie mogę z Tobą rozmawiać. Nauczyciel mi zabronił”. „Proszę Cię, nie publikuj moich zdjęć”. To tylko niektóre z wypowiedzi studentów, odbywających praktyki w zakładzie Wistron Corporation w Zhongshan na południu Chin.

Nazwa firmy nie budzi raczej skojarzeń – pomocna może być więc informacja, że jest ona podwykonawcą serwerów dla takich światowych gigantów jak Dell, HP czy Lenovo.

Dziennikarskie śledztwo, przeprowadzone na zlecenie sieci organizacji pozarządowych Electronics Watch (w tym polskiego CentrumCSR.PL) przez niezależne centrum medialno-analityczne Danwatch ujawniło niewygodną dla firmy prawdę.

Publikacja „Wrobieni w serwery” tę prawdę odsłania. W pogoni za maksymalizacją zysków i cięciem kosztów Wistron postanowił skorzystać z usług studentów, których nie obowiązują regulacje tamtejszego prawa pracy.

Pułapka na młodych

By jednak gra warta była świeczki, należało się zabezpieczyć na wszystkich frontach. Do tego celu wykorzystano konieczność wyrobienia przez osoby studiujące praktyk zawodowych. Dzięki porozumieniu z lokalnymi uczelniami nie było to trudne.

Bat był skuteczny – jeśli student nie zrealizuje praktyk nie ma szans na otrzymanie dyplomu. 9 milionów osób co roku kończy w Chinach edukację zawodową – jest zatem o kogo się bić.

Marchewka trafić miała do innej grupy. Ich wykładowcy otrzymują podwójne wynagrodzenie. Do nauczycielskiej pensji mogą sobie dodać pieniądze z fabryki, w której nadzorują pracę swych uczniów. Uczniów, których zdecydowana większość nie wykonuje praktyki związanej z kierunkiem ich studiów.

– Praktyki w tej fabryce są adekwatne dla 20% pracujących tu studentów – przyznaje nadzorujący pracę 300 młodych ludzi nauczyciel akademicki, pan Ding. Sytuacja ta jest jawnym złamaniem wytycznych chińskich ministerstw – edukacji oraz finansów.

Równie niepokojące mogą być doniesienia o tym, że część wynagrodzenia studentów bywa zatrzymywana przez nauczycieli aż do czasu, kiedy skończą praktyki.

Montowanie serwerów mało ma wspólnego choćby z pracą księgowej, do której aspiruje Xu Min (imię zmienione).

– Tuż przed latem usłyszeliśmy ze strony naszej szkoły, że zostaniemy tu wysłani na praktyki. Wielu z nas protestowało, jako że studiujemy rachunkowość i chcielibyśmy praktyki, które byłyby powiązane z naszymi studiami. Uczelnia odpowiedziała, że jeśli odmówimy w nich udziału nie otrzymamy dyplomu. Część z nas musi tu zostać na trzy miesiące, podczas gdy inni – aż na pięć – powiedziała reporterowi Danwatch.

Innym, obok obowiązkowego charakteru pracy problemem jest nieprzestrzeganie regulacji, dotyczących pracy praktykantów. Według chińskiego prawa nie powinni oni pracować dłużej niż 8 godzin dziennie, zabronione są również nocne zmiany.

Dziennikarskie śledztwo wykazało jednak, że pozostają one w tym wypadku na papierze. Rozmowy ze studentami wykazały, że praktyki te mają miejsce, a ich ofiarami padają nawet osoby między 16 a 18 rokiem życia, zmuszane do pracy w nadgodzinach co drugi dzień. Dzień pracy trwać tu ma 10-12 godzin, a tydzień pracy – rozciągać się do 6 dni w tygodniu.

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem

Wistron – co nie zaskakuje – nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów. Twierdzi, że studenci mogą w każdej chwili odejść i podaje konkretne liczby wskazujące na to, że z tej opcji korzystają. Firma zapewnia również, że przestrzega obowiązującego prawa dotyczącego maksymalnego czasu pracy czy zakazu nocnych zmian dla uczących się.

Najciekawsza jest jednak odpowiedź korporacji na zarzuty, że oferuje ona pracę, która w żaden sposób nie jest powiązana z programami nauczania większości studentów.

– Studenci zdają się mieć mylne wrażenie w kwestii ich programów nauczania oraz pracy w fabryce Wistron – twierdzi przedsiębiorstwo w specjalnym komunikacie.

Ich praktyki w firmie nie mają dać im konkretnej wiedzy technologicznej, lecz są częścią… „kształcenia praktyk społecznych”. W jego wyniku mają być bardziej elastyczni na rynku i w zakładzie pracy dzięki nabyciu umiejętności dostosowania się do wymogów zatrudniających ich przedsiębiorców.

Nie da się ukryć, że europejskie organizacje pozarządowe nie były zachwycone tego typu tłumaczeniami – postanowiły zatem zainterweniować u firm informatycznych, korzystających z usług zakładu w Zhongshan. Firm, które łącznie kontrolują ponad połowę europejskiego rynku serwerów w technologii X86.

Strategia ta miała swoje podstawy.

– Przedsiębiorstwa mają na poziomie lokalnym sporo przestrzeni do wpływania na lepszą ochronę praw pracowniczych i do wymuszenia ich przestrzegania przez dostawców i instytucje publiczne. Chińskie władze lokalne są bardzo probiznesowe i potrzebują sporo inwestycje, łatwo zatem ulegają tego typu wpływom – tłumaczy we „Wrobionych w serwery” Chris KC Chan z Uniwersytetu Miejskiego w Hong Kongu.

Wszystko pod kontrolą?

Rezultaty? Dell, HP i Lenovo odpowiedziały na zastrzeżenia Danwatch – pytania o adekwatność ich odpowiedzi jednak pozostały.

Dla przykładu HP wysłało bez zapowiedzi do fabryki swoich inspektorów, którzy nie odnotowali szczególnie niepokojących zjawisk… na swojej linii produkcyjnej. Globalna korporacja twierdzi, że nie jest w jej mocy kontrolowanie warunków pracy na liniach konkurencji.

Nic dziwnego, że w obliczu takiej postawy padają pytania o sensowność opierania się na dobrowolnych działaniach korporacji, realizowanych w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR). Wspomniane firmy chwalą się opracowywaniem specjalnych dokumentów, na przykład Wymogów Odpowiedzialności Społecznej i Ekologicznej (Dell).

Wiele zagranicznych inwestorów opiera się zmianom w regulacjach prawa pracy w Chinach, używając znanych również w Polsce haseł o ich wpływie na zwiększanie kosztów pracy.

Reguły te – jak widać – traktowane bywają dość powierzchownie. Mimo iż wysłannicy koncernów mogą przebadać sytuację na liniach produkcyjnych innych firm nie podejmują takiego wysiłku. Firmy informatyczne odbijają piłeczkę i twierdzą, że w wypadku otrzymania jakiegokolwiek sygnału o nieprawidłowościach badają sprawę, a jeśli uda im się je wykryć rozpoczynają nacisk na poprawę warunków zatrudnienia u podwykonawcy.

Jednocześnie zwracają uwagę na fakt, że zerwanie kontraktu z łamiącą prawo fabryką może nie być w interesie samych pracowników. Ich zdaniem takie działanie powinno być ostatecznością – oznacza bowiem, że koncerny IT tracą jakąkolwiek możliwość wpływania na sytuację u ich niedawnego partnera biznesowego.

Uczelnie umywają ręce?

By jednak rzeczywiście przejmowały się warunkami pracy u podwykonawców, potrzebny jest ciągły nacisk na to, by realizowały one zasady, które zapisały w swoich strategiach odpowiedzialności społecznej. Jednym ze sposobów są przetargi, jakie rozpisują instytucje publiczne.

Zamówienia publiczne stanowią 16% PKB Unii Europejskiej. Są niezwykle istotnym elementem gospodarki, a ich kształt i zasady mają niebagatelny wpływ na sytuację na rynku. Instytucje publiczne w roku 2010 szacunkowo wydały na różnego rodzaju rozwiązania telekomunikacyjne aż 118 miliardów euro.

W wypadku serwerów jednym z ważniejszych ich odbiorców są unijne uniwersytety – te na zachodzie kontynentu potrafią wydać na nie ponad 460 milionów euro. Otrzymujemy niewiele sygnałów co do tego, by poczuwały się do odpowiedzialności za warunki, w jakich produkowane są zakupywane przez nie dobra. Żadna z zapytanych o kwestię łamania praw człowieka przy produkcji serwerów uczelnia wyższa nie zdecydowała się odpowiedzieć na pytania Danwatch.

Niezrównoważony rozwój

Gdy Naomi Klein w swojej książce „No Logo” prezentowała przed laty oscylujące wokół kilkunastu, kilkudziesięciu centów stawki godzinowe chińskich robotników wyliczenia te budziły niemałe emocje.

Z upływem lat informacje o kiepskich warunkach płacy i pracy w Państwie Środka ustępowały pola doniesieniom o imponującym wzroście gospodarczym oraz zapierających dech w piersiach inwestycjach infrastrukturalnych.

Chińskie władze deklarują, że powoli odchodzą od skupiania się na eksporcie i chcą ożywić rynek wewnętrzny. Dowodem na to mają być rosnące płace, które skłaniają niektórych przedsiębiorców do przenoszenia produkcji do krajów o niższych płacach, jak np. Kambodża.

Jak się jednak okazuje, z owoców ogromnego wzrostu gospodarczego nadal nie korzystają tam wszyscy. Wykorzystywanie studentów w charakterze taniej, przeciążonej pracą siły roboczej jest tego najlepszym przykładem.

– Nikt z nas nie chce tu być. Wszyscy mamy tu depresję, ale nie mamy wyboru – mówi reporterom Danwatch zmęczona i zrezygnowana Xu Min. Europejskie uniwersytety i globalne koncerny powinny poczuć się za to odpowiedzialne.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.