ISSN 2657-9596

Nowa, zielona plamka

Bartłomiej Kozek
08/06/2018

Zwycięstwo reprezentanta partii ekopolitycznej w jednomandatowym okręgu wyborczym wciąż nie zdarza się często. Czemu w udało się to tym razem – i to w kanadyjskim Ontario?

Zieloni w Kanadzie w ostatnich latach rozpoczęli żmudny proces zdobywania swojej politycznej reprezentacji. Bardziej niż o szczebel federalny – na którym sztuka ta udała im się już w roku 2011 wyborem do parlamentu liderki Partii Zielonych Kanady, Elizabeth May – chodzi jednak o poziom poszczególnych prowincji i ich lokalnych ciał legislacyjnych.

Zaczęło się na zachodzie

Do tej pory sztuka ta udała się w trzech z nich. Szlaki przetarła Kolumbia Brytyjska, w której pierwszy deputowany wybrany został w roku 2013. Andrew Weaver został liderem formacji i postanowił wykorzystać swoją pozycję do poszerzenia zielonej reprezentacji. Sprzyjał mu w tym fakt, iż May wybrana została do parlamentu federalnego właśnie z tej prowincji.

Efekty robią wrażenie. W roku 2017 na zielonych kandydatów zagłosowało ponad 16,8% uczestniczących w wyborach. Mimo trudności, jakie małym i średnim partiom o względnie równomiernym terytorialnie rozkładzie poparcia sprawia ordynacja większościowa tym razem udało się zdobyć aż trzy mandaty na 87.

Dodajmy, że mandaty kluczowe. Rządząca przez lata prowincją centroprawicowa Partia Liberalna Kolumbii Brytyjskiej (nieafiliowana przy formacji obecnego premiera kraju, Justina Trudeau i w wielu wypadkach ideowo bliższa konserwatystom) utraciła samodzielną większość w lokalnym ciele ustawodawczym.

Na mocy porozumienia Zieloni poparli na stanowisko premiera kandydata socjaldemokratów z Nowej Partii Demokratycznej (NDP), nie wchodząc jednak w formalną koalicję i zachowując prawo do głosowania zgodnie z własnymi poglądami w kwestiach nieujętych we wspólnym dokumencie programowym.

Patrząc rządowi na ręce

Rozwiązanie to nie jest pozbawione wad, a współpraca – jak to zwykle bywa – problemów. Z drugiej jednak strony konieczność poszukiwania przez NDP porozumienia z Zielonymi już teraz wymusza na mniejszościowym rządzie socjaldemokratycznym np. bardziej twarde podejście wobec pomysłów rozbudowy ropociągu Kinder Morgan, transportującego ropę ze złóż bitumicznych w Albercie do portu nad Pacyfikiem.

Fakt, że dwie partie opowiadające się za przejściem z większościowego na proporcjonalny system wyborczy podjęły ze sobą współpracę już jesienią tego roku poskutkuje realizowanym drogą pocztową referendum, w którym mieszkanki i mieszkańcy Kolumbii Brytyjskiej odpowiedzą na pytanie, czy chcą takiej zmiany.

Jeśli większość opowie się za nią, wówczas przyszłe głosowania odbędą się w jednym z trzech, zaprezentowanych na karcie wariantów ordynacji, który uzyska największą ilość głosów.

Czas na drugie wybrzeże

Choć w pozostałych dwóch prowincjach Zieloni nie mają udziału we współrządzeniu, to jednak i tam trendy wydają się dla nich obiecujące.

W obu wypadkach – Nowego Brunszwiku (od 2014) oraz Wyspy Księcia Edwarda (od 2015, od 2017 z dwuosobową reprezentacją dzięki zwycięstwie w wyborach uzupełniających) – sporo pomogły debaty telewizyjne, do których zaproszono liderów lokalnych partii. W wypadku Kanady kwestia obecności reprezentacji Zielonych jest bardzo często obiektem sporych emocji, jako że nie ma tu jednolitych zasad ze strony konsorcjów medialnych.

Z jednej strony bronią się one argumentem, że nie mają oni reprezentacji na danym szczeblu bądź – nawet jeśli udało im się zdobyć pojedynczy mandat – nie mają charakteru oficjalnie uznanej formacji parlamentarnej. Ze strony partii pojawiają się głosy, że skoro otrzymują oni wsparcie ze środków publicznych to elektorat ma prawo wysłuchać ich argumentów i poddać je w razie potrzeby ocenie, kontroli czy krytyce.

Sprzyjające okoliczności

Argument ten padał przy okazji zakończonej niedawno kampanii w Ontario. Kampanii, w trakcie której lider Zielonych, Mike Schreiner, nie został zaproszony do debat telewizyjnych. Mimo tego – po raz pierwszy w historii prowincji – został wybrany do lokalnej legislatywy, i to z mocnym wynikiem 45% oddanych na niego głosów w okręgu.

Jakie są przyczyny tego sukcesu? Wymienić należałoby trzy.

Po pierwsze – rozkład lokalnej Partii Liberalnej. Mniej w nim zmęczenia premierostwem Justina Trudeau na szczeblu federalnym (w systemie federalnym głosy oddawane w części składowej danego państwa nie muszą odzwierciedlać dynamiki ogólnokrajowej w równie silnym stopniu co w krajach unitarnych), bardziej – 15 latami rządów Liberałów w prowincji.

Skala znużenia tymi rządami była w ostatnich tygodniach kampanii tak duża, że dotychczasowa premierka Ontario – Kathleen Wynne – otwartym tekstem powiedziała, że partia nie ma szans na kolejną kadencję. Mimo jej wysiłków nie udało jej się nawet utrzymać statusu oficjalnej formacji parlamentarnej i straciła 51 z 58 mandatów zdobytych w roku 2014 (status ten wymaga posiadania ósemki parlamentarzystów).

Po drugie – wiedza i szacunek wobec własnych, dotychczasowych i potencjalnych wyborców połączony z wyborem dobrego okręgu. Miasto Guelph, z którego wybrany został Schreiner, to ośrodek akademicki oraz wylęgarnia start-upów, upatrujących nierzadko swych szans biznesowych w ochronie środowiska. Lider Zielonych nie tylko w tym okręgu mieszkał, ale też mówił o bliskich mu sprawach i wartościach jego językiem.

Po trzecie – przekaz. Choć Zieloni w Ontario mają całościową wizję, to na potrzeby kampanii wyborczej zaprezentowano jej okrojoną wersję, w której znalazło się 9 priorytetów podzielonych na 3 rozdziały – praca, ludzie oraz planeta.

Wybór priorytetów

W pierwszej części programu przeczytamy zatem o wsparciu inwestycji w tworzenie miejsc pracy w zielonej energetyce, zwiększeniu finansowania termorenowacji przedsiębiorstw i gospodarstw domowym oraz o obniżeniu opodatkowania małych firm i organizacji pozarządowych, sfinansowanego z podwyżki stawki dla dużego biznesu.

Społeczne priorytety partii uwzględniały wymóg zagwarantowania przez deweloperów, że minimum 20% mieszkań w nowym inwestycjach będzie przystępna cenowo, zwiększenie dostępności świadczeń z zakresu zdrowia psychicznego oraz podjęcie pierwszego kroku we wprowadzaniu minimalnego dochodu gwarantowanego.

W programie pojawiły się również rzecz jasna kwestie ekologiczne, takie jak wzmocnienie ochrony prawnej środowiska (cennych gruntów rolnych, źródeł wody, terenów zielonych), wejście na ścieżkę przejścia w 100% na energetykę odnawialną oraz poprawa stanu transportu zbiorowego i przeznaczenie minimum 5% środków z budżetu transportowego na infrastrukturę pieszo-rowerową.

Tradycyjnie już pojawiły się również konkretne wskazania źródeł finansowania obietnic wyborczych oraz szacunki dotyczące ich wpływu na kondycję budżetową – praktyka, która nad Wisłą wciąż nie jest szczególnie popularna, a wśród środowisk progresywnych rodzi czasem obawy o to, że ogranicza polityczną wyobraźnię.

Wydaje się jednak, że deklarując swoje ambicje uczciwie wskazuje się na grupy, od których oczekiwać się będzie większej solidarności. Umożliwia to dużo bardziej merytoryczną (i zwyczajnie bardziej uczciwą) dyskusję na temat tego, czego oczekujemy od instytucji publicznych i jakie środki do realizacji ważnych dla nas celów jesteśmy w stanie przeznaczyć.

Granatowa fala

Zdobycie samodzielnej władzy w Ontario przez konserwatystów jest z ekopolitycznego punktu widzenia niewątpliwie czymś więcej niż tylko łyżką dziegciu w beczce miodu.

Formacja dowodzona przez Douga Forda również postawiła na prosty przekaz – tyle że skupiony na „powstrzymywaniu marnotrawienia pieniędzy podatników”. Retoryka lidera formacji, Douga Forda, nie jest antyimigrancka, dzięki czemu w przeciwieństwie do Republikanów w USA mogą oni liczyć na dużo większą życzliwość i głosy różnych mniejszości etnicznych. Skupia się ona jednak na przejściu do cięć i zaciskania pasa w usługach publicznych (innych niż infrastruktura) oraz obniżkach podatków.

Jednym z politycznych priorytetów Forda jest walka z działaniami na rzecz ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Konserwatystom nie w smak udział prowincji w systemie handlu emisjami – poprzedni rząd Ontario powiązał go z analogicznymi inicjatywami Quebecu oraz Kalifornii. Nie chcą również zgodzić się na proponowane przez rząd federalny minimalne poziomy opłat za emisje dwutlenku węgla.

Wspomniany przykład pokazuje, że punktów spornych między nowym rządem a opozycją nie zabraknie. NDP będzie chciała umocnić swoją pozycję lidera progresywnej części sceny politycznej, Liberałowie z kolei dążyć będą do odbudowy swej pozycji. Dla Zielonych – którym udało się zdobyć mandat w okręgu reprezentowanym dotychczas właśnie przez Liberałów – będą to kolejne obok opozycji wobec posunięć ekipy Forda wyzwania.

Mają oni teraz 4 lata na pokazanie, że mają zamiar na trwałe pozostać w lokalnym parlamencie.

Zdj. Fragment okładki programu Partii Zielonych Ontario

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.